Po co myśleć o tym?

 Z otwarcie postawionym pytaniem o powody, dla których należałoby zastanawiać się głębiej nad przyszłością demokracji i optymalnymi metodami jej budowania, spotykamy się dosyć rzadko. I najczęściej jest to pytanie retoryczne, z domyślną odpowiedzią, że nie warto tego czynić. Gdy z kolei zapytamy o powód takiej negatywnej oceny, wyjaśnienie możemy usłyszeć dwojakie: jedni wyrażą przekonanie, że demokrację już mamy w wielu krajach, co rokuje nadzieję na dalsze jej postępy; inni, mając na myśli demokrację rzeczywistą, czyli realny wpływ społeczeństw na ich warunki życia, skłonią się raczej do diagnozy, że starania i walka o demokrację nie mają w naszych czasach najmniejszych szans na powodzenie.

Argumenty na rzecz tej drugiej odpowiedzi bywają następujące. Demokracja nie jest już możliwa, ponieważ społeczeństwa świata, z nielicznymi wyjątkami, takimi jak kraje skandynawskie, zostały trwale odpodmiotowione politycznie i gospodarczo. Zostały wyparte z wszelkiego wpływu na swój własny los przez wielkie międzynarodowe korporacje, które rządzą światem, a czynią to w sferze nie tylko polityki i gospodarki, lecz także kultury masowej. Nie mają - owe społeczeństwa - do obrony swych interesów ani suwerennego aparatu władzy państwowej, ani niezależnych polityków.

Politycy, co widzi każdy trzeźwo myślący człowiek, są jedynie marionetkami w rękach ponadnarodowego kapitału i mają w gruncie rzeczy niewielkie pole manewru. Mogą co najwyżej zmieniać regulacje prawne w sprawach obyczajowych, walczyć z narkotykami lub paleniem papierosów, ogłaszać walkę z przestępczością. Rzecz jasna, mogą również zaprowadzać porządki typowe dla państwa policyjnego. Nie wolno im natomiast czynić niczego w ekonomicznym interesie obywateli: realnie zwiększać konkurencyjność drobnych i średnich przedsiębiorstw, dbać o powszechnie dostępną służbę zdrowia, o darmową oświatę, o prawa pracownicze, godziwe renty, emerytury i zasiłki dla bezrobotnych - to już dziedzina zakazana. Odpowiednie zakazy wynikają choćby z tak zwanych umów GATTS-u, podpisywanych przez polityków w tajemnicy przed obywatelami. Jakakolwiek próba wprowadzenia reform w duchu uspołecznienia władzy skończyłaby się szybko zamachem stanu i rekonstrukcją poprzedniego porządku.

Jeśli nawet jakaś szansa na demokrację tkwi w politycznej aktywizacji ludności i w jej politycznym uświadomieniu, to oba te zadania są już niewykonalne: wolność prasy i innych mediów stała się czystą fikcją – wielkie media są w rękach realnych zarządców ziemskiego globu, a media krytyczne mają charakter niszowy i praktycznie nic nie znaczą. Akumulacja kapitału zaszła zresztą tak daleko, że jego dysponenci są w stanie przekupić każdego polityka, przekształcić każdą niemiłą im inicjatywę w rzecz jej diametralnie przeciwną i nie zawahają się przed żadnym aktem przemocy dla obrony zdobytego przez siebie zakresu władzy. Dlatego właśnie podatność ludności świata na ideologiczną manipulację uczyniła tak wielkie postępy i postępuje dalej. Jedyne, co człowiekowi pozostaje, to myśleć o czym innym, by nie zatruwać sobie życia.

Przekonujący dowód na to, że o humanitarnym ustroju politycznym należy myśleć także w tych warunkach, nie jest łatwy. Można się w każdym razie zastanawiać na tym, co kieruje tymi ludźmi, którzy w myśleniu o demokracji i lepszym świecie mimo wszystko nie ustają.

Niewątpliwie istnieją w każdej epoce, a więc i w naszej, osoby odczuwające wobec innych ludzi i całej ludności świata coś w rodzaju opiekuńczej miłości. Myśląc o demokracji i działając na jej rzecz, kierują się poczuciem odpowiedzialności podobnym do tego, które wielu rodzicom każe się troszczyć o ich dzieci także wtedy, gdy już nie są w stanie pomagać im w czymkolwiek. Zawsze istnieją także ludzie, którzy na podobieństwo starożytnych stoików bronią człowieczeństwa i „prawego rozumu” niezależnie od wielkości szans na skuteczność swego działania. Czynią to z poczucia obowiązku, którego nie dopełniwszy czuliby się skrajnie nieszczęśliwi. Jedni i drudzy nie potrafią nie bronić demokracji, ponieważ nie potrafią żyć inaczej.

Szczególna wrażliwość moralna obu tych rodzajów, choć nie wynika w jakiś istotny sposób z postawy racjonalnej, ma mimo to po swojej stronie ważne racje rozumowe, przemawiające na rzecz działania. Sprawiają one, że do projektującego i naprawczego myślenia o lepszym świecie, także w naszym czasie, nie trzeba być kimś etycznie wyjątkowym. Oprócz szczypty solidarności z innymi wystarczy jasna świadomość, że każda niemal grożąca katastrofa może przyjść później albo wcześniej, mieć zakres większy albo mniejszy. To prawda, co twierdzą pesymiści, że przestrogi w rodzaju „demokracja albo barbarzyństwo” już się spełniły, nie jest też wykluczone, że świat znalazł się w ślepej uliczce rozwoju, z której już nie zdoła zawróć; że w szczególności władza nad nim znajdzie się i będzie pozostawała w rękach bandy przestępców troszczących się tylko o własny interes. Jednakże nawet wobec tego wariantu przyszłości twierdzenie, iż myśl o naprawianiu świata należy zarzucić, nie jest racjonalne.

Na dalszą metę przyszłość Ziemi i ludzkości rysuje się mniej więcej tak jak życie organizmu zaatakowanego przez złośliwy nowotwór: wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, dla ekosfery takim nowotworem pozostanie rodzaj ludzki, podobnie jak jest możliwe, że antydemokratyczny system gospodarczo-społeczny będzie zżerał społeczność ludzką do samego końca. Mimo to warto walczyć o każdy element życia i o każdy skrawek życia godziwego. Czy nie jest bowiem tak, że znaczny zakres tych wszystkich ludzkich praw, którymi jeszcze dysponujemy, zawdzięczamy temu, że część ludzkości nadal o nie walczy? I czy nie z tego powodu demokracja pozostawała w przeszłości niedorozwinięta i obecnie zanika, że nie walczono o nią niedostatecznie? Nawet jeśli wobec nierównych sił, niewiele już można zyskać, na pewno można zyskać więcej, niż myślą pesymiści. Nawet życie człowieka nieuleczalnie chorego bywa przedłużane na okres bardzo długi.

A przecież nie jest powiedziane, że mieszkańcy globu będą tkwili w politycznej apatii aż do pożaru świata. Choć nie chcemy o tym myśleć, wielkie zmiany stoją za progiem i być może tkwią w nich szanse dla demokracji. Nie byłoby dobrze, gdyby nas zastały nieprzygotowanymi.