ImagePostulat większej równości ekonomicznej skutecznie ośmieszono w ostatnich latach jako rzekomy relikt komunistycznego myślenia. Jednak coraz większe nierówności wychodzą w końcu bokiem społeczeństwom, powodując zagrożenia dla państwa dobrobytu, a także samego istnienia demokracji.

Mało kto pamięta, że jednym z najważniejszych postulatów NSZZ „Solidarność” z lat 1980-1981 było dążenie do większej równości dochodów i konsumpcji. Niektórzy z tych, którzy wówczas lansowali nieco groteskowe hasło, że „wszyscy mamy takie same żołądki”, później wprowadzili zresztą system, który równość jawnie wyszydzał. Oczywiście w równości nie chodzi o tę idiotyczną wielkość żołądków ani identyczność dochodów. Ale czy aby na pewno jest rzeczą bez znaczenia, czy stosunek płacy najniższej do najwyższej na przykład wewnątrz jednej firmy wynosi 1 do 5, 1 do 50 czy 1 do 500? Jakie skutki powoduje wielkie rozwarstwienie dochodów, które narasta od 30 lat w większości krajów świata? Prawie nikt nie ma wątpliwości, że nierówności muszą istnieć, ale pozostaje otwartym pytanie, na jak wielkie różnice możemy sobie pozwolić.
 
Siła wpływowych

Problem z nierównością mieli już starożytni Grecy w Atenach. Tamtejsza młoda demokracja bała się powrotu tyranii, czyli tego, co nazywamy dzisiaj dyktaturą. Inteligentni ateńczycy rozumieli, że jednostki zbyt wpływowe i/lub zbyt zamożne mogą zdestabilizować kruchą równowagę demokracji i odebrać wszystkim wolność poprzez narzucenie dyktatu silniejszego. Jak zbyt zamożny może zniszczyć demokrację? Manipulując zależnymi od siebie finansowo ludźmi i demoralizując przy pomocy łapówek. Dlatego prawo ateńskie przewidywało instytucję wygnania dla tych wszystkich, których zgromadzenie uznało za zbyt możnych, czyli nadmiernie groźnych. Takie usunięcie z miasta-państwa orzekano za pomocą słynnego sądu skorupkowego.

Jakkolwiek oceniać to drastyczne prawo, to historia przyznała po stokroć rację samej intuicji ateńczyków obawiających się tyranii zbyt silnych. Demokracja wymaga równowagi sił. Gdy ona się wywraca, kończy się także wolność. Tak skończył republikański Rzym ujarzmiony przez tyranię wpływowych dowódców – późniejszych cezarów; tak zniszczył republikę francuską Napoleon, wprowadzając rządy własnej rodziny, a przed nimi i po nich zrobiło to tysiące dyktatorów i monarchów. Żaden rodzaj wolności nie jest dany raz na zawsze, a nieskończenie naiwni są ci wszyscy, którzy wierzą w nieuchronny rozwój dziejów świata do coraz większej wolności i demokracji. Dzieje ludzkości to raczej ciągłe przeplatanie się rozmaitych tyranii i zniewoleń z próbami wyzwolenia. Te same zasady, które obowiązują w życiu politycznym, dotyczą w dużej mierze życia ekonomicznego. Jedno i drugie łączy się zresztą ściśle ze sobą. Zapytacie jednak, co to wszystko może obchodzić zwolenników świeckiego państwa, czyli antyklerykałów.

Europa zginie bez równości

W połowie października w Brukseli odbyło się pierwsze spotkanie środowisk ateistycznych, humanistycznych i masońskich z najwyższymi przedstawicielami Unii Europejskiej. Brukselskich notabli do dialogu z przedstawicielami „organizacji filozoficznych i światopoglądowych” zobowiązuje traktat lizboński. Najpoważniejszym w tym gronie partnerem dla Unii jest Europejska Federacja Humanistyczna (EFH) – ruch skupiający przedstawicieli humanistycznych ateistów i agnostyków z 20 krajów. Federacja zwykle walczy o prawa człowieka oraz ścisłe przestrzeganie świeckości państwa. Na pierwszym spotkaniu z Barroso, van Rompuyem i Buzkiem jej przedstawiciele mówili jednak o ekonomicznej równości, a nie o zdejmowaniu krzyży w szkołach. Co ma piernik do wiatraka? Czyżby humaniści zamienili się w socjalistów?

Otóż w ostatnich latach narasta w świecie świadomość, że potęgujące się problemy społeczne związane z nierównościami są zagrożeniem nie tylko dla dobrobytu, jakości życia i zdrowia znacznej części ludności, ale także dla samej demokracji. A bez sprawnej demokracji nie ma co mówić o prawach człowieka, w tym prawie do świeckiego państwa. Jeśli zmniejszanie nierówności i równowaga sił społecznych w latach 1945–1980 zbudowały państwo dobrobytu ze wszystkimi jego wolnościami, to rozmontowywanie tego systemu od 1980 roku powoduje nie tylko narastanie zjawiska biedy nawet w krajach zamożnych, ale także zagrożenie dla wolności. Pierre Galand (EFH) mówił w Brukseli o narastaniu wpływów skrajnej prawicy w Europie. Ginące państwo dobrobytu rozmontowywane przez wielki kapitał powoduje masowe społeczne frustracje, a te są zagospodarowywane (jak zawsze!) przez skrajną prawicę. To już nie jest jakiś lokalny fenomen – skrajna prawica jest w parlamencie nie tylko Polski (rządziła w latach 2005–2007), ale także rządzi na Węgrzech, szarogęsi w Holandii, jest w Belgii, Francji, Austrii (współrządziła!), a nawet w Danii i Szwecji! Najbliższymi koalicjantami Berlusconiego są postfaszyści i rasiści z Ligii Północnej. Tych zjawisk niemal nie było w latach 1945–1980, gdy społeczeństwa dbały bardziej o równość.

Eksplozja skrajnej prawicy to nie są pojedyncze przypadki, to jest prawdziwa epidemia, która może rozsadzić Unię i zdemolować cały kontynent. I nie jest przypadkiem, że znaczna część tych partii ma związki z klerykałami. Prawica węgierska chce na przykład wpisać chrześcijańskie wartości do konstytucji, i to w kraju, w którym mało kto chodzi jeszcze do kościoła! Jeśli prawicowi populiści dojdą do władzy, zapomnijcie wówczas o świeckości i prawach człowieka. Nie jest zresztą przypadkiem, że przeciwko orzeczeniu „antykrzyżowemu” Strasburga tak solidarnie protestuje cała włoska prawica, która zapowiada, że nigdy nie dopuści do laicyzacji szkół, nawet wbrew europejskiemu prawu. Klerykalizm szkolny to tradycja, a tradycja to rzecz święta!

Ratunek w społecznej harmonii

David Pollock (prezes EFH) przytoczył brukselskim notablom słynne już w Europie (w Polsce niemal niezauważone) wyniki badań Richarda Wilkinsona i Kate Pickett nad porównaniem krajów zamożnych o dużych nierównościach ekonomicznych (np. USA i Wielka Brytania) z krajami zamożnymi o stosunkowo niskich różnicach w dochodach ludności (np. kraje skandynawskie). Wyniki solidnych analiz porównawczych są miażdżące dla tych pierwszych. Okazuje się, że w krajach dbających o równość dochodów prawie wszystko jest lepsze i to w skali rzucającej na kolana. A zatem – tam, gdzie jest do kupy mniej biedy i wielkich fortun, jest jednocześnie mniej ludzi chorych psychicznie, mniej zabójstw, zgonów niemowląt, ludzi przebywających w więzieniach (Amerykanie to światowi rekordziści), ciąż nastolatek, a nawet przypadków chorobliwej otyłości. Jest za to większa długość życia, lepsza jakość edukacji, większa mobilność społeczna (dzieci z uboższych rodzin częściej pną się do góry) oraz silniejsze zaufanie pomiędzy ludźmi. Równość sprzyja współpracy i społecznej odpowiedzialności, oferuje także większe poczucie własnej wartości, co znakomicie wpływa na wyniki w pracy oraz ogólną harmonię społeczną. Nierówności sprzyjają zżeraniu społeczeństwa przez takie uczucia jak lęk, zazdrość, samolubstwo, skłonność do frakcyjności i kolesiostwa. Pollock zaproponował władzom Unii położenie nacisku na takie narzędzia budowania większej równości społecznej jak systematyczne zwiększanie minimalnej płacy oraz rozważenie wprowadzenia prawnego zakazu zbyt dużej dysproporcji zarobków wewnątrz firm. Oczywiście wszelkie propozycje oraz proporcje ewentualnych ograniczeń rozpiętości dochodów są do przedyskutowania, ale trzeba wreszcie zacząć coś robić, aby poszczególne społeczeństwa nie rozpadły się, a z nimi cała Europa.

Kryzys z nierówności?

Badania nad skutkami nierówności podjęto także za oceanem. Zauważono m.in., że amerykańskie nierówności w 2007 roku osiągnęły poziom niespotykany od roku 1928. Czy te dwa lata coś łączy? Oczywiście! To mianowicie, że narastająca nierówność poprzedzała eksplozję obydwu wielkich kryzysów. Jeżeli komuś te dwie kwestie wydają się absolutnie nieprzystające do siebie, to warto zauważyć, że gigantyczny wzrost nierówności, a zatem mnożenie się jednocześnie fortun oraz biedy powoduje potężną nadwyżkę gotówki w rękach mniejszości i głód pieniędzy z drugiej strony drabiny społecznej. Wywołuje to wzmożoną akcję kredytową – pożyczki przepływają z góry na dół społeczeństwa, bo biedni ratują swój marniejący poziom życia kredytami, a bogaci chcą na pożyczaniu zarabiać. Presja z obydwu stron jest tak silna, że w końcu zaczyna się pożyczać w coraz mniej rozsądny sposób. Efekt już znamy z USA z lat 2007–2008 – wielka fala niespłacalnych pożyczek powoduje serię bankructw oraz zaduszenie gospodarki, czyli megakryzys. Tak oto rozwój nierówności prowadzi wszystkich po równi pochyłej do destrukcji, kryzysu zadłużenia państwa (bo państwo ratuje banki i firmy), a w efekcie do wielkich oszczędności budżetowych, czyli... dalszego wzrostu nierówności, bo oszczędza się jak na razie głównie na masach najbiedniejszych.

Nie jest jeszcze jasne, czy w Europie i poza nią istnieją siły polityczne, które będą w stanie przerwać to błędne koło. Ogromna część społeczeństw pogrążona jest w apatii, a gigantyczne fortuny zbudowane w czasach rosnącej nierówności nie mają ochoty iść na kompromis, tym bardziej że urosły tak bardzo, iż są w stanie kupić właściwie każdego polityka i każdą partię. One są w stanie położyć na łopatki nawet całe kraje: ostatnio koncern filmowy Warner Bross. wymusił korzystne dla siebie zmiany prawne na rządzie Nowej Zelandii. Czym jest 4-milionowy kraj dla giganta, którego wartość jest szacowana na 36 miliardów dolarów?
I tutaj wracamy do dylematu, który mieli ateńczycy – czy możliwa jest jeszcze demokracja w krainie żerujących drapieżnych dinozaurów? Może jest już za późno? A może problem jest jednak w niedostatecznej desperacji dostatecznej liczby ludzi?

Adam Cioch


Źródło: Fakty i Mity