Image(Komentarz Demokratesa: poniższy tekst z września 2001 staje się wraz z upływem czasu, niestety, coraz bardziej aktualny; zdaje się potwierdzać obawę, że obecny kryzys gospodarczy nie da się przezwyciężyć bez bardzo głębokich zmian systemowych)
 
Instynkt śmierci kapitalistycznego rozumu
 
Wielkie a symboliczne katastrofy bywały nieraz w historii ludzkości  okazjami  do opamiętania się -   możni  rezygnowali z pychy, społeczeństwa zastanawiały się nad sobą i poznawały swoje granice.  Po ataku kamikadze na centra systemu nerwowego USA nic podobnego nie daje się zauważyć w kapitalistycznej społeczności światowej. Można odnieść wrażenie, że barbarzyński atak z mroków irracjonalizmu    zrównał z ziemią nie tylko World Trade Center, lecz także ostatnie resztki krytycznego myślenia światowej demokracji. Ta społeczność nie chce rozpoznawać siebie samej w lustrze terroru, co więcej, pod wrażeniem okropności nabiera do siebie jeszcze większego upodobania, staje się jeszcze bardziej ograniczona i bezrefleksyjna niż przedtem. Im gwałtowniej  zderza się  z własnymi ograniczeniami, tym mocniej  obstaje przy swojej władzy i tym tępiej kultywuje swą jednowymiarowość.
 
Po uderzeniu terroru elity funkcyjne, media i zwykła piechota globalnego systemu „gospodarki rynkowej i demokracji”  zachowują się tak,  jakby wszyscy razem byli nie sobą, lecz aktorami i statystami w realistycznej inscenizacji filmu "Independence Day".  Hollywood miało przeczucie  apokaliptycznego wydarzenia i sfilmowało je jako przedstawienie patriotycznego kiczu i prostackiej moralności. W ten sposób przemysł kulturowy banalizuje realność katastrofy i czyni ją nierealną, zanim się w ogóle zrealizuje. Spontaniczna żałoba i wytrącenie z równowagi zostają wyparte przez  fałszywe rytuały zaprogramowanego wzorca reakcji, który  czyni niemożliwym jakiekolwiek rozumienie wewnętrznego związku terroryzmu z panującym porządkiem.

Degeneracja oficjalnej demokratycznej świadomości  we wściekłą bezmyślność staje się wyraźna, kiedy niefachowy wykonawca roli prezydenta USA ogłasza „monumentalną walkę Dobra ze Złem”.  W tym naiwnym obrazie świata własne wewnętrzne sprzeczności ulegają projekcji na zewnątrz, co stanowi elementarny schemat wszelkiej ideologii: zamiast rozpoznawania złożonych zależności, w które jest się samemu wplątanym, trzeba znaleźć koniecznie obcą przyczynę wydarzeń i zdefiniować zewnętrznego wroga. Ale w odróżnieniu od infantylnego świata marzeń hollywoodzkich, w twardej rzeczywistości rozpadającej się społeczności światowej nie będzie happy endu.

W filmie "Independence Day" kosmici są tymi, którzy napadają  na „boży kraj" i - naturalnie - spotykają się z heroicznym odporem. Tę rolę pozaziemskiego, pozakapitalistycznego i pozarozumowego Aliena ma przejąć obecnie Islamizm, coś na kształt dopiero co odkrytej obcej kultury, która  okazuje się ciemna i groźna.  W poszukiwaniu  pochodzenia Zła wertuje się Koran, jak gdyby można było w nim znaleźć motywy czynów, które nie dają się wyjaśnić w inny sposób.

Przestraszeni zachodni intelektualiści nie wstydzą się objaśniać  terroryzm jak wyraz "przednowoczesnej" świadomości, która nie zdążyła na Oświecenie i dlatego musi diabolizować w aktach ślepej nienawiści cudowną zachodnią „wolność do samostanowienia”, wolny rynek, liberalny porządek i w ogóle  wszelkie Dobro i Piękno zachodniej cywilizacji. Jak gdyby nigdy nie istniała intelektualna refleksja nad „Dialektyką Oświecenia” i jak gdyby liberalne pojmowanie postępu nie skompromitowało się od dawna w katastrofalnych dziejach dwudziestego stulecia, wraca w pomieszaniu spowodowanym przez akt nowego rodzaju szaleństwa owa tyleż arogancka co  ignorancka burżuazyjna filozofia  historii XVIII i XIX wieku - na podobieństwo upiora. W usilnym zamiarze przypisania nowego wymiaru terroru obcej istocie, zachodnio-demokratyczna sztuka rozumowania zapada się ostatecznie  poniżej wszelkiego intelektualnego poziomu.

Ale fakt wewnętrznego związku wszystkich przejawów istnienia  zglobalizowanego społeczeństwa nie daje się tak tanio  unieważnić: Po pięciuset latach krwawej historii kolonializmu i imperializmu, po stu latach nieudanego  państwowo-biurokratycznego uprzemysławiania i nadrabiania modernizacji, po pięćdziesięciu latach destrukcyjnej integracji ze światowym rynkiem i dziesięciu latach absurdalnej dominacji nowego transnarodowego kapitału finansowego nie ma już w rzeczywistości żadnej egzotycznej przestrzeni orientalnej, którą można by rozumieć jako obcą i zewnętrzną. Wszystko, co się dzisiaj wydarza, jest bezpośrednio albo pośrednio produktem ujednoliconego przymusowo systemu światowego. „Jeden świat” kapitału sam jest łonem, z którego wielki terror przychodzi na świat. To nie co innego, jak  bojowa ideologia zachodniego gospodarczego totalitaryzmu utorowała drogę bojowym szaleństwom nowo-ideologicznych wyobrażeń.  Koniec ery kapitalizmu państwowego i jej idei został potraktowany jako  okazja, by zmusić do milczenia teorię krytyczną. Sprzeczności logiki kapitalizmu nie mają już prawa  do tematyzacji, ogłoszono je jako nieistniejące, a problem emancypacji społecznej - jako nieważny w systemie nastawionym na produkcję towarów. Wraz z ostatecznym, rzekomo, zwycięstwem zasad rynku i konkurencji intelektualna zdolność do refleksji zaczęła w zachodnich społeczeństwach wygasać. Ludzie w tym świecie mieli stać się identyczni z funkcjami kapitalizmu, chociaż ich większość została uznana za „zbędną”.

Kiedy przez finansowo kapitalistyczne mechanizmy kryzysu rodem z Shareholder Value miliardy ludzi popadały w nędzę i rozpacz, większość globalnej „inteligencji” wyśpiewywała jak na urągowisko hymn gospodarczo-rynkowo-demokratycznego optymizmu.

Teraz przyszedł rachunek: gdy rozum krytyczny traci mowę, jego miejsce zajmuje mordercza nienawiść. Obiektywna niemożność utrzymania panującego sposobu produkcji i życia  zaznacza sie wówczas już nie w racjonalny, lecz w irracjonalny sposób. Dlatego wycofywaniu się teorii krytycznej towarzyszy napór religijnego i narodowo-rasistowskiego  fundamentalizmu. Jak długo nie będziemy mieli nowej zasadniczej i emancypacyjnej krytyki kapitalizmu, wybuchy socjalnej i ideologicznej paranoi pozostaną jedynym miernikiem sprzeczności dojrzewających w społeczności światowej. W tych warunkach nowa jakość mega-terroru w USA nie oznacza niczego innego jak tylko to, iż oficjalnie ignorowany i pomniejszany kryzys zglobalizowanego światowego systemu kapitalistycznego przybrał nowe rozmiary.

To, co wydaje się dziwną furią terroru, nie tylko wyrosło na gruncie wolnorynkowego „jednego świata”, lecz  zostało także wyhodowane przez same represywne aparaty władzy zachodnich demokracji, które teraz umywają ręce od wszystkiego. Chodzi tu o dostarczone pod niewłaściwy adres przesyłki Zimnej Wojny, ale też o następujące po niej demokratyczne wojny prowadzone w imię światowego porządku. Saddam Hussein został uzbrojony przez Zachód przeciwko reżimowi irańskich mułłów, który ze swej strony wypełzł z modernizacyjnej ruiny reżimu Szacha. Talibów wzmacniały, szkoliły i wyposażały w sprawne rakiety obrony przeciwlotniczej Stany Zjednoczone. Wszystko bowiem należało wówczas do imperium „Dobra”, co  było skierowane przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Z tych samych przyczyn obłąkaniec Usama bin Laden, który  wstąpił teraz na światową arenę zbrojnej paranoi,  został rozdęty do mitycznego upostaciowania Zła, choć był  początkowo ukochanym dzieckiem zachodnich służb bezpieczeństwa. „Zabezpieczeniowy” imperializm NATO, chcący trzymać pod kontrolą całą ludzkość, której kapitał nie jest już w stanie utrzymywać, posługuje się, także obecnie,  zaprzyjaźnionymi despotycznymi reżimami i różnymi i postaciami szaleństwa w Turcji, Arabii Saudyjskiej, Maroku, Pakistanie, Kolumbii i w innych miejscach. Ponieważ jednak ten świat zaczyna się rozpadać, uniezależnia się jeden podmieniec po drugim. Dzisiejsze dziecko staje się zawsze „niepojętym potworem” jutra.

Książęta terroru, bojownicy Boga i milicje klanowe - to nie  tylko siły zewnętrznie, zinstrumentalizowane przez Zachód, które zaczynają się Zachodowi wymykać.  To również ich stan umysłów, który jest nie „średniowieczny", lecz postmodernistyczny. Strukturalne podobieństwa między świadomością gospodarczo-rynkowej „cywilizacji” a świadomością islamskich terrorystów nie mogą zbytnio dziwić, jeśli się weźmie po uwagę, że w logice kapitału chodzi o irracjonalny cel sam w sobie, który nie jest niczym innym, jak zeświecczoną religią. Także terroryzm gospodarczy dzieli świat na „wierzących” i „niewierzących”. Panująca „cywilizacja” pieniądza nie potrafi analizować pochodzenia terroru, ponieważ musiałaby wówczas zakwestionować sama siebie. Dlatego Zachód, rzekomo oświecony, definiuje islamizm jako  "Dzieło Szatana", a więc tak samo, jak sam jest definiowany przez islamizm. Irracjonalne dychotomiczne obrazy „Dobra” i „Zła” odpowiadają sobie wzajemnie aż do śmieszności.

Co w dzieje się umysłach głównych terrorystów, jest ze swej natury nie mniej dziwaczne niż sposób, w który główni menedżerowie globalnej gospodarki rynkowej traktują  człowieka i przyrodę pod destrukcyjnym przymusem abstrakcyjnego rachunku ekonomiki przedsiębiorstwa. Religijny terror uderza tak samo ślepo i bezsensownie jak „niewidoczna ręka” anonimowej konkurencji, pod której rządami nieustannie umierają z głodu miliony dzieci – by wymienić tutaj ten jeden tylko przykład. W zestawieniu z nim celebrowany kult bolesnego zaskoczenia wobec ofiar z Manhattanu ukazuje się w dość dziwnym świetle.

Kiedy w mediach daje się wyczytać ukryty między wierszami podziw dla zaskakujących technicznych i logistycznych  umiejętności terrorystów, także pod tym względem pokrewieństwo dusz staje się wyraźne: obie strony należą w tej samej mierze do tego samego nowoczesnego „rozumu instrumentalnego”.
Albowiem do jednej i drugiej strony odnosi się to, co w Moby Dicku” Melville’a, w tej wielkiej paraboli na nowoczesność,  oświadcza niesamowity kapitan Ahab: wszystkie moje środki są rozsądne, tylko mój cel jest szalony. Ekonomia terroru odpowiada - jak lustrzane odbicie - terrorowi ekonomii.  Zamachowcy-samobójcy okazują się logiczną kontynuacją samotnej jednostki w uniwersalnej konkurencji w warunkach bezrobocia. Co tutaj wychodzi na jaw, to instynkt śmierci  kapitalistycznego podmiotu. Że ten instynkt śmierci należy do istoty zachodniej świadomości i że rodzi się nie tylko z socjalnej, ale i z  duchowej beznadziejności totalitarnego systemu rynkowego, świadczą ataki morderczego szału, w który popadają dzieci stanu średniego w szkołach USA; o tym samym świadczy zamach w Oklahomie - autentyczny produkt wewnętrznego szaleństwa Stanów Zjednoczonych. Człowiek zredukowany do funkcji ekonomicznych staje się tak samo szalony, jak ten, który w procesie zużywania zostaje wypluty jako „egzystencja zbędna”. Rozum instrumentalny porzuca swoje dzieci.

Ponieważ irracjonalny rdzeń jego ideologii jest tak podobny do islamskiego fundamentalizmu jak jedno jajko do drugiego, kapitalizm potrafi tylko wzywać do wyprawy krzyżowej lub do „świętej wojny” zachodniej cywilizacji. Już  tylko  amerykańskie sławy dziennikarstwa, brokerzy z Manhattanu i im podobni obywatele zachodniej wolności mogą uchodzić za prawdziwe ofiary i tyko  one  są opłakiwane na  upamiętniających nabożeństwach. Śmierć irackich cywili i serbskich dzieci, rozszarpywanych na kawałki bombami (zrzucanymi z wysokości dziesięciu kilometrów, by cenna skóra amerykańskich pilotów nie została zadraśnięta) nie uchodzą za ofiary ludzkie, lecz są tylko „szkodami kollateralnymi”  Jak widać, globalny Apartheid nie oszczędza nawet umarłych. Zachodnie pojmowanie praw człowieka zakłada milcząco, że osobą jest tylko istota dająca się sprzedać i wypłacalna. Kto tych kryteriów spełnić nie potrafi, nie jest człowiekiem tylko kawałkiem biomasy. W ten sposób zachodni fundamentalizm dzieli ludzi na rzekomo cywilizowane „imperium” z jednej strony i nowych barbarzyńców z drugiej, jak już na początku lat dziewięćdziesiątych stwierdzał francuski publicysta Jean Rufin.

Imperium chwieje się. W ciągu niewielu miesięcy  zawalił się wraz z upadkiem "New Economy” mit niezniszczalnej  gospodarki, teraz stanął w płomieniach wraz z Pentagonem mit niezniszczalności militarnej. Utylitarystyczne myślenie elit funkcyjnych próbuje nawet z tej katastrofy wyciągnąć korzyści. Oto w samym środku załamania się rynków finansowych nie braknie materiału do legendy o pchnięciu sztyletem: nie panujący porządek jest przestarzały, gdy pękają kolejne bańki  finansowe i gdy być może nadchodzi kolaps światowej gospodarki rynkowej, lecz „zewnętrzny szok” z powodu terrorystycznego ataku był tego przyczyną -  jak twierdzi   Wim Duisenberg, prezes Europejskiego Banku Centralnego. Dysfunkcja systemu zostaje przedefiniowana na zewnętrzną złośliwość obcych „niewiernych”, przez co jednak nie staje się niebyłą.
Jednocześnie toczy się fala tyleż histerycznej, co ckliwej  propagandy wojennej, jak gdybyśmy mieli sierpień roku 1914. Wszędzie zgłaszają się tłumy ochotników, w samym środku katastrofy zwyżkują akcje przemysłu zbrojeniowego, niemal szerzy się nadzieja na koniunkturę wyprawy krzyżowej. Ale tajemne grupy mężczyzn uzbrojonych w noże i przecinacze do dywanów nie są wyzwaniem ani do mobilizacji mas, ani do ogniskowania wszystkich sił społecznych. Terror nie stanowi  zewnętrznego wrogiego imperium na tej samej płaszczyźnie państwowości i gospodarki wojennej.  Będąc raczej wewnętrzną Nemesis samego zglobalizowanego kapitału, nie potrafi wywołać nowego boomu zbrojeniowego. Także pod względem militarnym ta wyprawa krzyżowa skończy się niepowodzeniem.  I nie ma tu znaczenia to, czy ewentualne „uderzenia odwetowe” USA, jak zwykle z wysokości dziesięciu kilometrów, zdziesiątkują jakąś ludność cywilną albo czy oddziały naziemne przy wielkich stratach będą błądziły po dalekich górskich regionach, jak musiała tego doświadczyć armia Związku Radzieckiego w Afganistanie: z pseudowojny przeciwko demonom światowego kryzysu, przez siebie samego wywołanym, kapitalizm nie wyssie już pokarmu dla swej dalszej egzystencji.

Słychać także głosy rozumu, poczynając od strażaków w Nowym Jorku, a kończąc na pojedynczych dziennikarzach i politykach, którzy przynajmniej przyznają, że wojna byłaby całkowicie bezsensowna. Ale zachodzi obawa, że rozum ten  pozostanie bezsilny i spłukany przez falę irracjonalizmu, nie znalazłszy drogi do analizy stosunków tworzących kryzys. Istnieje tylko jedna droga ku realnemu odbieraniu gruntu terrorowi: przez emancypacyjną krytykę globalnego totalitaryzmu ekonomii.

Przetłumaczył z niemieckiego Jerzy Drewnowski  


Żródło:   http://www.germany.indymedia.org/2001/09/7630.html
Robert Kurz (ur.1943) -  niemiecki intelektualista, współtwórca czasopism „Krisis” i  „Exit!”, autor m.in. książek „Schwarzbuch des Kapitalismus” (1999) i „Das Weltkapital” (2005), jest twórcą teorii upadku nowoczesnej społeczności światowej, zmierzającej w efekcie rozwoju kapitalizmu do „barbarzyńskiego końca”.