Mamy święta i cały religijny świat mówi częściej niż zwykle o nadziei i szczęściu wiary. A nas, ludzi niewierzących, religijni znajomi pytają o nasz sens życia, nasze nadzieje i radości. Co im wówczas odpowiadamy?

Przytrafiła mi się ostatnio dosyć ciekawa wymiana listów z bardzo pobożnym młodym chrześcijaninem z Rzeszowa, Januszem K. Nasza rozmowa była o tyle ciekawa, że mój korespondent nie gorszył się niczym, nie gromił mnie, ani nie potępiał. Był ciekaw mojej drogi życiowej: od zaangażowanej wiary do ateizmu, i wiele pytał, mało komentował, w ogóle nie krytykował. Zmusił mnie do ponownego sformułowania pewnych problemów. Być może moje przemyślenia przydadzą się części Czytelników naszego cyklu żyjących „po religii”.

 

Janusz zauważył w pewnym momencie, że mimo wyzwolenia z oków religii jest we mnie "jakiś smutek". Przyznałem mu częściowo rację wyjaśniając, że „jest to smutek człowieka pozbawionego złudzeń. Jest taka dosadna, ale adekwatna do naszego tematu anegdota nt. Bernarda Shawa. Otóż, na pytanie o to czy ludzie wierzący nie są przypadkiem bardziej radośni od ateistów, ponoć zwykł on odpowiadać: <<Ależ oczywiście, że ludzie wierzący są bardziej radośni! Są o tyle bardziej radośni od ateistów, o ile ludzie pozostający pod wpływem alkoholu są bardziej zadowoleni od ludzi funkcjonujących na trzeźwo>>. Mój korespondent odparł na to, że woli być w takim razie raczej ciągle „nietrzeźwy”, co odczytuję jako lęk przed poważnym namysłem nad życiem i ucieczkę do wiary przed własnym rozumem.

Napisałem mu także, że „na gruncie niereligijnym jedyny sens życia jaki istnieje, to taki, jaki sobie sami nadamy. Pomijając złośliwe wypowiedzi Shawa, to ja nie zauważam jakiej statystycznej, czyli zauważalnej w życiu różnicy pomiędzy poczuciem radości i szczęścia ludzi niereligijnych i religijnych. Wiara przynosi pewną nadzieję, ale także wiążą się z nią niezliczone rozterki i wahania natury teologicznej i moralnej, od których wolni są ludzie niereligijni. Dla wielu poważnie traktujących wiarę chrześcijan istnieje przecież okropna, trudna do zniesienia świadomość "grzeszności". Jest ona źródłem wielu udręk dla ludzi głęboko wierzących. Zresztą sami o tym dają świadectwo - np. niedawno opublikowana książka o Matce Teresie z Kalkuty pokazuje, że jej życie w dużej mierze było religijnym koszmarem”. Mój rozmówca najwyraźniej bał się to w jakikolwiek sposób skomentować.

Janusz jednak nie odpuszczał, i stwierdził, że „życie bez pozytywnej konkluzji na końcu (zbawienia) jest straszne”. Cóż mu mogłem na to odpowiedzieć? Jedynie tyle, że „zgadzam się, życie jest w pewnym sensie straszne. Ale świat jest generalnie dosyć straszny właśnie. Nie zauważyłeś jeszcze tego? Jesteśmy tylko jednym z setek tysięcy gatunków zwierząt. A jaka jest religijna „optymistyczna konkluzja" dla innych gatunków? Życie pełne cierpienia, strachu i wreszcie często potworna śmierć. I koniec, żadnego zbawienia. Jaki jest sens tego koszmarnego przedstawienia odgrywanego codziennie miliardy razy? Że co, że zwierzęta cierpią z powodu grzechu człowieka? Przecież to absurd i to absurd niebywale zarozumiały! To jest jakaś koszmarna, tragikomedia teologiczna. A takie jest właśnie chrześcijańskie spojrzenie na sens życia zwierząt.. Życie bywa często straszne, ale możemy coś z niego dobrego dla siebie i innych ocalić. Taki jest sens laickiego humanizmu. To jest stanie wobec prawdy o życiu twarzą w twarz bez ucieczki w narkotyczno-mistyczne uniesienia. Patrzę na tę okropność, jaką bywa życie, bez paraliżującego mnie strachu i staram sie, aby sobie i innym zaoszczędzić cierpienia i stworzyć małe sensy dla tej egzystencji. Bo wielkie sensy nie istnieją, nie ma żadnych powodów, aby w nie wierzyć”.

I na koniec chciałbym zacytować finałowy tekst z mojego ulubionego filmu „Godziny". Co jest najważniejsze? Otóż: „Patrzeć życiu w oczy. Zawsze patrzeć życiu w oczy. I dostrzec czym jest naprawdę. Poznać je do końca. Pokochać je za to, czym jest. I wreszcie zrezygnować z niego."  Takie może być „wyznanie wiary” świeckiego humanisty, wyzwanie wiary heroicznej, która patrzy prosto w oczy, nie ucieka do kąta, nie chowa pod maminą koszulę i nie kuli się ze strachu. Parafrazując znany kościelny tekst:  „taka jest nasza wiara, której wyznawanie jest nasza chlubą.”
 

 
Zródło: Fakty i Mity