Kto wie, czy nie największym złem, jakie przytrafiło się w okresie tzw. transformacji ustrojowej, było wzniecenie histerii propagandowej, która polegała na furiackim przekreślaniu całego dorobku Polski Ludowej. Zresztą, cóż to był za dorobek? Przemysł, będący jednym wielkim złomowiskiem, pustynia kulturalna oraz społeczeństwo żywione tylko octem i marksistowskimi miazmatami – szydzili propagandziści. Innym zagadnieniem jest to, że ta histeria propagandowa okazała się być ideologicznym przygotowaniem, a później usprawiedliwieniem, dla – powiedzmy nieco eufemistycznie – niefrasobliwych poczynań prywatyzacyjnych.
 
Nie ma chyba nic gorszego od sytuacji, w której dzieci pod wpływem nachalnej indoktrynacji, zaczynają postrzegać pokolenia swoich rodziców i dziadków jako zbiorowości nieuków, nieudaczników i pasożytów, które niczego dobrego nie zdziałały w ciągu niemalże pół wieku. Demoralizujący wpływ tego rodzaju działań przerósł chyba wszystkie zamysły wprzęgniętych w ten proceder instytucji, a więc szkoły, systemu mediów z telewizją na czele, kościelnych ambon i politycznych trybun. Propagandowe pociski wystrzelone niegdyś w stronę PRL-u, zawracają niczym bumerangi i niszczą samych propagandystów. Już dzisiaj, w wyobrażeniach przeciętnych obywateli naszej nadwiślańskiej ojczyzny, polityk jest symbolem chciwego na wszelakie dobra karierowicza. Gazety i telewizja, w oczach ludzi, którzy nigdy nie czytali Adorno i Marcusego, jawią się jako prymitywne, załgane i ogłupiające twory, pozostające w dodatku na usługach zagranicznych mocodawców. Katolicyzm polski podlega bezustannej erozji, a to, co się dzieje w polskich szkołach przyprawia o trwogę każdego.

W 2001 roku znakomity uczony i człowiek, który stanowi wzór niezależności myślenia, prof. Bronisław Łagowski alarmował na łamach tygodnika „Przegląd”: „Obecnie najbardziej jest nam potrzebna prawda o okresie od totalnej klęski roku 1939 do upadku systemu radzieckiego. I ten właśnie okres jest zakłamywany z takim uporem i z takim entuzjazmem bojowym, jak gdybyśmy nadal znajdowali się w niewoli i musieli pobudzać się do waleczności, nie pozwalając wygasnąć uczuciom agresji. Każdy widzi, że wylęgarnią tych fałszów są środowiska związane z „Solidarnością” i postsolidarnością”. Dalej pisał: „To samo, co w głównych mediach, lecz w wersji emocjonalnie podniosłej, a treściowo bardziej prymitywnej i fałszywej, głosi się sprzed ołtarzy. Szkoła już od dziesięciu lat indoktrynuje dzieci w duchu pamięci solidarnościowej. Tak nachalnej propagandy politycznej pod pozorem uczenia historii nie było w szkołach od czasów stalinowskich”.

Chciałbym tu stwierdzić, że Tadeusz Konrad, Leszek Lachowiecki i Krzysztof Pilawski, mówiąc za Kotarbińskim, wykonali dużo dobrej roboty. Bo to oni w głównej mierze przyczynili się do powstania tomu wspomnień hutników warszawskich pt. Ludzie ze stali. Książka ta wpisuje się właśnie w nurt odkłamywania historii i przywracania godności ludziom, których trud i poświęcenie zostały w podły sposób zbezczeszczone przez propagandystów doby współczesnej. A trzeba się spieszyć, gdyż ludzie ci odchodzą z poczuciem doznanej krzywdy. Nie chodzi tu nawet o taką bądź inną ocenę Polski Ludowej, bo jestem przekonany, iż wcześniej czy później zostanie przedstawiony przez historyków obiektywny bilans osiągnięć i porażek tych czterdziestu pięciu lat.

Ważne jest w tym momencie zadośćuczynienie konkretnym ludziom, właśnie tym, którym od kilkunastu lat wmawia się, że ich życie było jednym pasmem klęsk, że stanowią stracone pokolenia. Parafrazując słowa poety, należałoby powiedzieć: spieszmy się pisać prawdę, bo ludzie tak szybko odchodzą. W trakcie przygotowywania książki do druku, zmarli Stefan Szolc i Władysław Kółeczko. Obaj przez kilkadziesiąt lat pracowali w Hucie Warszawa. Pierwszy z nich był m.in. dyrektorem naczelnym, drugi kierował Zespołem Szkół Technicznych Huty Warszawa. Ich nazwiska w książce obwiedzione są już czarnymi ramkami.

Kiedy czytałem wspomnienia o heroicznych początkach Huty, to w te pięknie napisane słowa Romana Bortnowskiego i Tadeusza Konrada wplątywały mi się zwrotki ballady nieodżałowanego Wiesława Dymnego:

Rośnie nam pejzaż za pejzażem,
Ziemia co chwila zmienia twarze.
Pejzaż zawiły jak poemat,
A temat - taki zwykły temat.

Pejzaż horyzontalny
Horyzont różny, niebanalny
Człowiek jak stwórca, nieobliczalny.

Rosną budowle na ugorach,
Jest tylko jutro, nie ma wczoraj.
Wiatr targa wiechy coraz nowe,
I coraz większa trwa budowa.

Któż piękniej jak Dymny potrafił opiewać patos wielkiej budowy? Słowa tej ballady poświęcił on co prawda budowie Huty Katowice, ale czyż nie można ich też odnieść do Huty Warszawa? Cała Polska była wówczas jednym wielkim placem budowy. Powoli nasza przaśna i zgrzebna ojczyzna przekształcała się w nowoczesny kraj europejski. Należy z szacunkiem schylić głowy przed ludźmi, którzy temu wielkiemu dziełu poświęcili całe swoje życie. Piszę tu z patosem, i wcale tego się nie wstydzę, ponieważ w tym wypadku inaczej nie można.

Na kartach tej książki ożywają niezwykłe postaci robotników, techników i inżynierów, tych wszystkich, którzy związali swe całe życie z bielańskim kombinatem. Nie mogę ich tu wszystkich przywołać, ale wspomnę tylko malowniczą sylwetkę inżyniera Włodzimierza Skoraszewskiego. Roman Bortnowski zapamiętał go jako starszego, zawsze uśmiechniętego pana, który zwykle nosił  pumpy. Bortnowski nazywa go ostatnim warszawskim Leonardem da Vinci. To Skoraszewski projektował praskie ujęcie wody dla Warszawy spod dna Wisły, ową sławną Grubą Kaśkę. Był on nie tylko wybitnym hydraulikiem, ale mechanikiem i elektrykiem nawet.

Roman Bortnowski opisuje w swych wspomnieniach zabawną historię. Gdy inżynierowie Sołtan i Illinicz nie mogli sobie poradzić z uruchomieniem jakiejś sieci technologicznej, którą wcześniej zaprojektowali, udali się po poradę do Skoraszewskiego. Ten przejrzał wszystko dokładnie i powiedział: „Panowie, wyrzućcie do śmietnika współczynniki obliczeniowe beta, delta i epsilon, a sprawdźcie, czy główny zawór jest odkręcony”. Sprawdzili, zawór odkręcili i sieć została uruchomiona.

W zalewie załganej martyrologicznej tandety, Ludzie ze stali stanowią pozycję niezwykłą, już choćby przez to, że zupełnie inną. Myślę, że autorzy wnieśli swój cenny wkład do postulowanego przez Bronisława Łagowskiego dzieła odkłamywania historii Polski Ludowej. Wykonali naprawdę dobrą robotę.




Ludzie ze stali. Wspomnienia hutników warszawskich, Praca zbiorowa, red.: Krzysztof Pilawski, Leszek Lachowiecki. CINEMA ART 2007.

 

 Żródło: „Dziś” nr 9(216), wrzesień 2008