Kategoria: Komentarze
Magiczne słowo kryzys ostatnio staje się uniwersalnym wytrychem, który w mediach, ustami tzw. ekspertów ekonomicznych oraz elit władzy, ma wyjaśniać i usprawiedliwiać wszelkie słabości, niepowodzenia, a także braki istniejącego ładu. Dla niektórych może być nawet dobrym wytłumaczeniem dalszych cięć socjalnych i ograniczeń praw pracowniczych. Co z tego, że zarobki w Polsce są kilka razy mniejsze niż średnia w krajach Europy Zachodniej, ale "przecież mamy kryzys i trzeba obniżyć pensje", mawiają coraz częściej ci, którzy swoimi działaniami wspierali budowę kasynowego kapitalizmu obnażonego w pełni w ostatnim czasie. Manipulacja obrazem wydarzeń społecznych polega jednak nie tylko na tworzeniu fałszywych podpowiedzi dla zaistniałej sytuacji, ale przede wszystkim na wybiórczym przedstawianiu samego kryzysu.
 
W większości debat i informacji medialnych można usłyszeć wyłącznie o kryzysie gospodarczym. Prawie nikt jednak nie mówi, że w ścisłym związku z ekonomicznymi problemami pozostaje kryzys społeczny, kryzys systemu politycznego, kryzys legitymacji władzy czy też kryzys systemu edukacji oraz służby zdrowia. To one są przyczynami, jak i skutkami ekonomicznego tąpnięcia. To wszystko w końcu powoduje kryzys społecznego zaufania.

Choć w przypadku społeczeństwa polskiego problem z zaufaniem stanowi pewną normę. Polacy regularnie od wielu lat w badaniach sondażowych pokazują, że w zdecydowanej większości nie ufają innym ludziom. Na proste pytanie: "Czy ogólnie rzecz biorąc, Pana(i) zdaniem, większości ludzi można ufać?" Polacy w zdecydowanej większości (średnio 75-80%) odpowiadają, że nie. Jest to jeden z najniższych poziomów zaufania w Europie. Np. wśród mieszkańców krajów skandynawskich proporcje są odwrotne - ok. 80% obywateli wierzy innym ludziom.

O ile nieufność do nieudolnego państwa, cynicznej władzy, nieprzewidywalnych polityków czy kiepskich urzędników można w Polsce w miarę łatwo i racjonalnie wytłumaczyć, o tyle nieufność Polaków wobec siebie nawzajem wymaga większej uwagi. Można powiedzieć wręcz, że w Polsce dominuje kultura nieufności. Jak pisze prof. Piotr Sztompka, "od środowiska nieufności, w którym przypadki braku zaufania i zawodu zaufania są nagminne, prosta droga prowadzi do przekonania, że należy unikać zaufania i nie warto starać się sprostać oczekiwaniom innych. Pojawia się wtedy uogólniona reguła nakazująca podejrzliwość i nieufność, patrzenie wszystkim na ręce, doszukiwanie się haniebnych zamiarów, a także nieliczenie się z innymi, zrywanie zobowiązań, lekceważenie oczekiwań, wykorzystywanie partnerów. Paradoksalnie, ufnych, rzetelnych i uczciwych dotykają sankcje". Powyższy opis dobrze oddaje atmosferę panującą w Polsce.

W takim klimacie jakiekolwiek zbiorowe działania społeczne są skazane na porażkę. Od tych najprostszych do zupełnie złożonych i skomplikowanych. W takich warunkach remont domu staje się koszmarem, bo nikt nie wywiązuje się ze zobowiązań. Budowa drogi czy czegokolwiek innego trwa kilka razy dłużej, niż powinna, ponieważ wszyscy nawalają i lekceważą pozostałych uczestników sytuacji. Załatwienie najprostszej sprawy w urzędzie staje się katorgą. A zajmowanie się polityką w "kulturze nieufności" oznacza tylko oszukiwanie wszystkich dookoła i kierowanie się nie jakąś misją lub wizją polityczną, ale wyłącznie prywatnym interesem. W modelowy sposób zaprezentował to ostatnio senator Misiak z PO ze słynnej na Dolnym Śląsku i coraz częściej znanej również w Polsce stajni młodych, cynicznych, aroganckich i bezwzględnych podopiecznych wicepremiera Grzegorza Schetyny.

Kulturę nieufności wspierają i tworzą nieczytelne i mętne reguły zachowania społecznego. W takich warunkach działania stają się chaotyczne i podporządkowane egoistycznym interesom. Brak przejrzystości reguł gry i powszechna tajemniczość oficjalnych instytucji powodują, że zasady funkcjonowania społeczeństwa stają się niezrozumiałe, ukryte przed tzw. zwykłymi ludźmi i kompletnie nieprzewidywalne. W ten sposób zaczynają w obiegu publicznym dominować plotki, pogłoski, szerzą się teorie spiskowe. Również brak odpowiedzialności i arbitralność w działaniu instytucji oraz różnych grup wzmacniają nieufność. "Jeżeli gwarancja praw jednostki leży wyłącznie w jej rękach - ponieważ godni zaufania arbitrzy nie istnieją, są niedostępni lub mają opinię stronniczych i nieuczciwych - ludzie czują się bezradni. Podejrzliwość i nieufność stają się naturalną reakcją", podkreśla profesor Sztompka. To jeszcze bardziej pogłębia apatię i bierność społeczną. Tym bardziej że ludzie nie dostrzegają jakiejkolwiek zorganizowanej siły, której mogą zaufać i która stanie w obronie ich praw.

W ten sposób następuje odwracanie się od spraw publicznych, frekwencja z wyborów na wybory spada (ostatnio we Wrocławiu padł rekord podczas marcowych wyborów do rad osiedla - zagłosowało 3,5% wrocławian!), a politycy i oficjalne instytucje zaczynają funkcjonować poza jakąkolwiek społeczną kontrolą. Demokracja, której obchody 20. rocznicy "poczęcia" fundują nam premier i prezydent (każdy z osobna i po swojemu), staje się medialną fikcją. Ponieważ "między aktem głosowania co cztery lata za mniejszym złem z dwóch ograniczonych opcji a wynikiem skomplikowanego procesu podejmowania decyzji (...) istnieje rosnąca przepaść, powiększana jeszcze bardziej przez brak przejrzystości i brak zaufania obywateli do klasy politycznej", słowa Manuela Castellsa, hiszpańskiego socjologa doskonale pasują do sytuacji w Polsce. Czy widać szansę na zmianę? Na razie nie.

Ale pierwszym krokiem w stronę przerwania toczącego się spektaklu jest zerwanie kurtyny i pokazanie słabości oraz małości głównych postaci coraz bardziej nudnego przedstawienia. To jest raczej tylko kwestia czasu, kiedy życie społeczne stworzy liderów środowisk, które nie chcą być skazane na kiepski wybór spośród niewzbudzających już emocji, a tym bardziej zaufania, zgranych, zużytych i mało wiarygodnych aktorów polskiej polityki.
 
Piotr Żuk
www.piotrzuk.eu
 

 
Źródło: „Przegląd”, Nr 12 (482), 30 marca 2009.
Odsłon: 3977