Część społeczeństwa holenderskiego nie chce poprzestać na prawie do eutanazji w przypadku nieuleczalnej choroby. Chce mieć prawo do decydowania o możliwości zakończenia życia niezależnie od stanu zdrowia. Nowy projekt prawa przedstawiony właśnie w Holandii budzi jednak mnóstwo wątpliwości.
 
Ideologia chrześcijańska i stanowione pod jej wpływem zakazy od stuleci odbierają człowiekowi prawo decydowania o zakończeniu swojego życia. Czasy się niby zmieniły, społeczeństwa zlaicyzowały, ale samobójstwo zawsze jest uważane za rzecz sprzeczną z naturą, grzech, anomalię, wynik choroby. Na tej ostatniej podstawie zresztą od jakiegoś czasu księża uczestniczą w pogrzebach samobójców, traktując ich czyn właśnie jako wynik choroby psychicznej. Pomoc w odejściu innej osobie jest surowo karana i traktowana jako współudział w zabójstwie, a samobójcę, niezależnie od jego wyrażonej wcześniej woli, ratuje się na siłę. Efekt jest taki, że osoby z różnych powodów chcące zakończyć swoją egzystencję (niedołężność, długotrwała choroba, znużenie życiem itp.) muszą się uciekać do desperackich kroków często przysparzających dodatkowych cierpień, drastycznych lub groźnych dla otoczenia, takich jak skoki z wysokich budynków. Wiele osób, także niewierzących, uważa jednak, że legalizacja samobójstwa to byłby zbyt odważny eksperyment o groźnych społecznie konsekwencjach.

Pierwszym wyłomem w praktyce powszechnego potępienia dla legalnego samobójstwa była zgoda w niektórych krajach na legalizację eutanazji lub odstąpienie od karania osób pomagających w samobójstwie, gdy wola zmarłego była jasno wyrażona wcześniej.

W Holandii chyba po raz pierwszy w dziejach przygotowano obecnie społeczny projekt prawa zezwalający na odejście bez względu na stan zdrowia. Pomocą w samobójstwie mieliby się zająć specjalnie przeszkoleni asystenci (nie byliby to lekarze), a projekt, według twórców, zapewni unikanie nadużyć takich jak dokonywanie zabójstw pod pozorem pomocy w samobójstwie. Jednak nawet w Holandii pomysł legalizacji samobójstwa uchodzi za na tyle kontrowersyjny, że nie lansuje go żadna partia, lecz ruch społeczny o nazwie „Z wolnej woli”. Pod projektem zebrano 112 tysięcy podpisów, prawie trzykrotnie więcej, niż wymaga konstytucyjne minimum.

Jednak w projekcie jest jeden zapis, który rzuca cień na całą inicjatywę. Chodzi o zastrzeżenie, że prawo do odejścia miałyby wyłącznie osoby, które ukończyły 70 rok życia. Można przyjąć, że takie zastrzeżenie postawiono niejako na początek, że trzeba od czegoś zacząć, najlepiej w grupie wiekowej, w której chęć odejścia z własnej woli jest najczęściej wyrażana. Niestety, kontekst społeczny i atmosfera, jaką wytwarza się wokół osób starszych, nasuwają wiele wątpliwości. Wątpliwości, które sprawiają, że inicjatywę można odczytywać nie tyle jako działanie emancypacyjne, wyzwolicielskie, lecz skandaliczny wyraz egoizmu młodszych pokoleń i środowisk polityczno-biznesowo-medialnych, które de facto rządzą światem.

Otóż od pewnego czasu w mediach wielu krajów świata narasta wokół najstarszych członków społeczeństwa atmosfera presji i oskarżenia. Pokolenie emerytów przedstawia się jako nieznośny ciężar społeczny, balast obciążający „młodą, zdrową, pracującą część społeczeństwa”. Nie pisze się tego jeszcze wprost, ale miedzy wierszami można czasami przeczytać, że nie jest dobrą rzeczą, że ludzie żyją teraz tak długo (sic!), że przez sam fakt swojego istnienia sprawiają kłopot innym. I że kłopot ten jest nieznośny, rzekomo niemożliwy do udźwignięcia. Tak, jakby emerytury były jałmużną, a nie wypłatą należności za odłożone przez dziesięciolecia niemałe środki wypracowane przez emeryta.
Opieka nad najstarszymi członkami społeczeństwa nawet w najbogatszych krajach stale się pogarsza, w Polsce służba zdrowia niemal wprost odmawia im pewnych świadczeń. W Wielkiej Brytanii pojawiły się kilka tygodni temu głosy wzywające do ułatwiania samobójstw emerytom poprzez ustawianie na ulicach specjalnych... kiosków z truciznami. Nikt tego jeszcze nie ma zamiaru robić, ale głosy te należy traktować jako kreowanie klimatu przyjaznego dla inicjatyw takich, jak ta w Holandii oraz wmawianie najstarszemu pokoleniu poczucia winy z powodu własnego istnienia.

W powyższym kontekście nową holenderską inicjatywę trudno więc jednoznacznie odczytywać jako, konieczną przecież, chęć odczarowania z religijnych zaklęć kwestii dobrowolnego odejścia. Wygląda to raczej na wychodzącą naprzeciw oczekiwaniom panów tego świata (może też przez nich sterowaną) inicjatywę zmierzającą do tworzenia społeczeństwa tanich robotów, które po „zużyciu”, w poczuciu winy za własną rzekomą bezużyteczność, poddadzą się dobrowolnemu złomowaniu.