Image(Komentarz Demokratesa: I stało się, co się od wieków stawało: nie pomogły przestrogi Arystotelesa przed  pseudogospodarką opartą na handlu pieniędzmi ani Marksowska obserwacja finansjeryzacji kapitału, ani też instytucjonalne doświadczenia w zapobieganiu jego koncentracji:  pełnia władzy banków nad światem jest już za progiem. Cała ludzka  cywilizacja i kultura, pędząc ku realizacjom najskrajniejszych proroctw, wymagają przemyślenia na nowo. Żeby choćby  wiedzieć, czego stajemy się świadkami)    
 
Czy można wyobrazić sobie sytuację, w której firmy wielonarodowe procesują się z rządami o to, że  ich orientacja polityczna skutkuje zmniejszeniem ich zysków oraz żądają - i uzyskują! - szczodrą rekompensatę za to, że kodeks pracy lub ustawodawstwo w dziedzinie ochrony środowiska uniemożliwiają im osiągnięcie takich zysków, jakie mogłyby uzyskać, gdyby nie obowiązujące przepisy!
 
Wydaje się to nieprawdopodobne, a jednak  jest całkiem możliwe.  Figurowało już w projekcie Wielostronnego Porozumienia  W sprawie Inwestycji (MAI), które  w latach 1995-1997 było przedmiotem potajemnych rokowań między 29  państwami członkowskimi Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) [1]. Jego kopia przedostała się jednak do wiadomości  publicznej, co wywołało bezprecedensową falę protestów i sprawiło, że  promotorzy tego projektu odłożyli go  do szuflady. Po 15 latach powraca on  triumfalnie w nowym opakowaniu.

Porozumienie w sprawie Transatlantic Trade and Investment Partnership, Transatlantyckiego Partnerstwa Handlowego i Inwestycyjnego  (TTIP), negocjowane od lipca 2013 r.  przez Stany Zjednoczone i Unię Europejską, to „genetycznie zmodyfikowana” - i jeszcze gorsza niż oryginał - wersja MAI. Przewiduje ono,  że obowiązujące po obu stronach Atlantyku ustawodawstwo ugnie się  przed normami wolnego handlu, podyktowanymi przez wielkie spółki zachodnioeuropejskie i północnoamerykańskie, pod karą sankcji  handlowych - w stosunku do naruszających je państw - lub wielomilionowych reparacji na korzyść zaskarżających je firm. 

Zgodnie z urzędowym kalendarzem, ten powolny zamach stanu, który zaczął się w lipcu 2013 r. w Waszyngtonie, powinien zakończyć  się za dwa lata. TTIP to kombinacja najszkodliwszych elementów zawartych w przeszłości porozumień,  przy czym kombinacja zwiększająca szkodliwość każdego wziętego  z osobna elementu. Gdyby porozumienie weszło w życie, przywileje  przedsiębiorstw wielonarodowych  uzyskałyby moc prawną, na dobre  wiążąc rządzącym ręce. Nie miałyby na nie wpływu zmiany polityczne  * u steru władzy ani protesty społeczne, gdyż nie można by ich zmienić  bez jednomyślnej zgody wszystkich  państw-sygnatariuszy. Byłby on  w Europie duplikatem Porozumienia  w sprawie Partnerstwa Transpacyficznego (TPP), które promują amerykańskie sfery biznesowe, a podpisuje je właśnie 12 państw. TTIP i TPP  stanowiłyby imperium gospodarcze,  które byłoby w stanie dyktować warunki poza swoimi granicami: każdy  kraj, który starałby się o nawiązanie  stosunków gospodarczych ze Stanami Zjednoczonymi lub z Unią Europejską, musiałby przyjąć bez zastrzeżeń reguły obowiązujące w ramach  ich wspólnego rynku.

Za plecami opinii publicznej

Ponieważ w jednych i drugich rokowaniach chodzi o wyprzedaż za bezcen całych sektorów nietowarowych,  prowadzi się je za zamkniętymi  drzwiami. W skład delegacji Stanów  Zjednoczonych wchodzi ponad 600  konsultantów wyznaczonych przez  firmy wielonarodowe, które dysponują nieograniczonym dostępem do  dokumentów przygotowawczych i do  przedstawicieli administracji amerykańskiej. Nie ma być żadnych przecieków. Wydano instrukcje, zgodnie  z którymi dziennikarze i obywatele  nie mogą mieć dostępu do toczących  się dyskusji. Poinformuje się ich we  właściwym czasie - w chwili, gdy  będzie się podpisywało traktat i na  reakcję będzie za późno.  W przypływie szczerości były amerykański sekretarz handlu Ron Kirk  powołał się na „praktyczny” interes „zachowania pewnego stopnia  dyskrecji i poufności” [2]. Wskazał  on, że kiedy ostatnim razem podano do wiadomości publicznej roboczą wersję formalizowanego właśnie  porozumienia, rokowania zakończyły się fiaskiem. Była to aluzja do porozumienia w sprawie Strefy Wolnego Handlu Obu Ameryk (FTAA)  - rozszerzonej wersji Północnoamerykańskiego Układu o Wolnym Handlu (NAFTA). Projekt ten, którego  zawzięcie bronił George W. Bush,        ujawniono w 2001 r. na stronie internetowej administracji amerykańskiej. Senatorka Elizabeth Warren  odpowiada na takie dictum, że nigdy nie należy podpisywać żadnego porozumienia wynegocjowanego  poza zasięgiem kontroli demokratycznej [3].  Przemożną wolę wypracowania  traktatu amerykańsko-europejskiego za plecami opinii publicznej i społeczeństwa można z łatwością zrozumieć. Skutki odczuje się na  wszystkich szczeblach: od szczebla parlamentu ogólnokrajowego po  szczebel samorządów lokalnych, posłowie i radni będą musieli radykalnie zrewidować swoją politykę publiczną tak, aby zaspokoić apetyty  prywatnych kapitałów we wszystkich sektorach, które choćby tylko częściowo wymykają się spod  ich kontroli. Bezpieczna żywność,  normy toksyczności, ubezpieczenia  zdrowotne, ceny leków, wolność internetowa, ochrona życia prywatnego, energetyka, kultura, prawa autorskie, zasoby naturalne, szkolenie  zawodowe, wyposażenie przestrzeni  publicznej, imigracja - nie ma takiej  dziedziny interesu ogólnego, która  nie będzie musiała przejść pod jarzmem kaudyńskim zinstytucjonalizowanego wolnego handlu. Działalność  polityczna posłów i radnych ograniczy się do negocjowania okruchów  suwerenności, które zechcą podarować im przedsiębiorstwa lub ich lokalni mandatariusze. 

Polowanie na publiczne pieniądze


Przewidziano już, że państwa-sygnatariusze ,,dostosują swoje prawa,  regulacje i procedury” do przepisów  traktatu. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że władze państwowe będą skrupulatnie przestrzegały tego  zobowiązania. W przeciwnym razie  będzie można ścigać je przed specjalnie utworzonymi sądami rozjemczymi, które będą rozstrzygały spory między inwestorami a państwami  i w razie potrzeby orzekały o sankcjach handlowych wymierzonych  w te ostatnie.   

Pomysł wydaje się nieprawdopodobny, a przecież wpisuje się w filozofię  obowiązujących już traktatów handlowych. W 2012 r. Światowa Organizacja Handlu (WTO) skazała Stany Zjednoczone za puszki tuńczyka  oznakowane „bezpieczne dla delfinów”, za wskazywanie, z jakich krajów pochodzi importowane mięso czy  z powodu zakazu sprzedaży słodyczy w kształcie papierosów, gdyż te  posunięcia ochronne uznano za przeszkody dla wolnego handlu. Skazała  ona również Unię Europejską na karę w wysokości kilkaset milionów euro  za odmowę importu organizmów modyfikowanych genetycznie. Nowość  wprowadzona przez TTIP i TPP polega na tym, że pozwolą one firmom  wielonarodowym ścigać we własnym  imieniu państwo-sygnatariusza, którego polityka ma restrykcyjne skutki  dla ich działalności handlowej.  W reżimie tym przedsiębiorstwa byłyby w stanie przeciwdziałać prowadzonej w takim czy innym kraju  polityce ochrony zdrowia, ochrony  środowiska czy regulacji działalności finansjery, żądając od nich odszkodowań przed pozasądowymi  trybunałami korporacyjnymi. Te trybunały specjalne, ustanowione zgodnie z prawami Banku Światowego  i ONZ, byłyby uprawnione do skazywania podatników na nieograniczone  reparacje, gdyby ustawodawstwo ich  państw uszczuplało „przyszłe oczekiwane zyski” jakiejś spółki. 

Wydawało się, że system „inwestor  przeciwko państwu” wykreślono  z porządku dziennego po rezygnacji  z MAI W 1998 r., a tymczasem, z biegiem czasu, dyskretnie go wprowadzano. Na mocy kilku porozumień  handlowych zawartych przez Stany  Zjednoczone, z kieszeni podatników  przelano na konta firm wielonarodowych 400 mln dolarów - z powodu zakazu produktów toksycznych,  uregulowań dotyczących eksploatacji wody, gleby czy lasów itd. [4].  Pod egidą takich traktatów w procedurach, które obecnie są w toku -  w sprawach patentów medycznych,  walki z zanieczyszczeniami środowiska, klimatu, paliw kopalnych -  chodzi o odszkodowania na sumę 14  mld dolarów.

Ze względu na wagę interesów, które wchodzą w grę w handlu transatlantyckim, porozumienie w sprawie  TTIP zwiększyłoby jeszcze rozmiary takich zalegalizowanych wyłudzeń. W Stanach Zjednoczonych, za  pośrednictwem ponad 24 tys. filii  działa 3,3 tys. przedsiębiorstw europejskich, z których każde może  pewnego dnia uznać, że należy mu  się reparacja za poniesione szkody  handlowe. Koszty dla jednych i zyski nadzwyczajne dla innych z tego tytułu byłyby znacznie wyższe  niż te, które spowodowały poprzednie traktaty. Z kolei państwa członkowskie Unii Europejskiej byłyby  narażone na jeszcze większe ryzyko finansowe, gdyż w Europie działa 15,8 tys. filii, 14, 4 tys. spółek amerykańskich. Łącznie w polowaniu na  zasoby skarbów publicznym mogłoby wziąć udział 75 tys. spółek. 

Prawo do trucia i wyzysku 

Oficjalnie reżim ten miał najpierw  służyć wzmocnieniu pozycji inwestorów w krajach rozwijających się,  które nie posiadają niezawodnego systemu prawnego; pozwalałby im egzekwować swoje prawa w przypadku  wywłaszczenia. Lecz Unia Europejska i Stany Zjednoczone nie uchodzą za strefy bezprawia. Przeciwnie  - dysponują funkcjonalnym, w pełni  respektującym prawo własności wymiarem sprawiedliwości. TTIP, rozciągając nad nimi kuratelę trybunałów specjalnych, pokazuje, że jego  celem nie jest ochrona inwestorów,  lecz zwiększenie władzy firm wielonarodowych.

Chyba nie potrzeba tu wyjaśniać, że  osoby zasiadające w takich trybunałach nie pochodzą z wyboru i nie  rozlicza ich żaden elektorat. Ochoczo zamieniając się rolami, mogą zarówno występować w roli sędziów,  jak i być adwokatami swoich potężnych klientów [5]. Prawnicy zajmujący się międzynarodowymi inwestycjami stanowią maleńki światek: na  15 spośród nich przypada dziś 55%  znanych procesów na linii inwestor -  państwo. Oczywiście, ich orzeczenia  są bezapelacyjne.

 „Prawa”, których mają chronić, są  rozmyślnie sformułowane możliwie  niejasno, a ich interpretacja rzadko służy interesom większości. Inwestor ma mieć zapewnione ramy  zgodne z jego „przewidywaniami”,  co oznacza, że gdy dokona się inwestycja, rząd nie może zmienić swojej  polityki. Jeśli chodzi o prawo do rekompensaty w przypadku „pośredniego wywłaszczenia”, to oznacza  ono, że władze publiczne muszą sięgnąć do swoich kieszeni w przypadku, gdy ich ustawodawstwo skutkuje zmniejszeniem wartości jakiejś  inwestycji - nawet wtedy, gdy ustawodawstwo to ma również zastosowanie do krajowych przedsiębiorstw.  Trybunały uznają prawo kapitału do  nabywania coraz większych terenów  i zasobów naturalnych, coraz większej liczby wyposażeń, fabryk itd.  Natomiast przedsiębiorstwa wielonarodowe nie mają żadnych zobowiązań wobec państw i mogą wchodzić  przeciwko nim na drogę sądową, gdy  tylko zechcą. 

Niektórzy inwestorzy bardzo szeroko rozumieją swoje niezbywalne prawa. Ostatnio byliśmy świadkami ścigania przez spółki europejskie takich  posunięć jak podwyżka płacy minimalnej w Egipcie czy ograniczenie  w Peru emisji gazów toksycznych;  w tym ostatnim wypadku NAFTA służy do ochrony prawa amerykańskiego koncernu Renco do zanieczyszczania środowiska [6]. Inny  przykład - to gigant papierosowy Philips Morris, który, niezadowolony  z ustawodawstwa antytytoniowego  w Urugwaju i Australii, zaskarżył te  dwa państwa przed trybunałem specjalnym. Amerykański koncern farmaceutyczny Eli Lilly liczy, że sprawiedliwość dosięgnie Kanadę, której  wina polega na tym, że wprowadziła system patentowy zwiększający  dostępność pewnych leków. Szwajcarski dostawca elektryczności Vattenfall domaga się od Niemiec wielu  miliardów euro z powodu ich ,,zwrotu energetycznego”, który surowiej  niż dotychczas bierze w karby elektrownie węglowe i zapowiada rezygnację z elektrowni atomowych.  Nie ma granic dla kar, na które taki trybunał może skazać państwo na  korzyść firmy wielonarodowej. Rok  temu Ekwador skazano na wypłacenie pewnej kompanii naftowej rekordowej sumy 2 mld euro [7]. Nawet  wtedy, gdy rządy wygrywają procesy, muszą one pokryć rozmaite koszty sądowe i prowizje, które przeciętnie wynoszą 8 mln dolarów i które  trwoni się kosztem obywateli. Dlatego władze publiczne często wolą negocjować z oskarżycielem niż bronić się przed trybunałami. Państwo  kanadyjskie uniknęło procesu, pospiesznie znosząc zakaz stosowania  w przemyśle naftowym pewnej substancji toksycznej. 

Tymczasem liczba spraw rozpatrywanych przez trybunały nieustannie rośnie. Zgodnie z danymi Konferencji Narodów Zjednoczonych  do spraw Handlu i Rozwoju (UNCTAD), od 2000 r. wzrosła ona 10-krotnie. System arbitrażu handlowego wymyślono w latach 50., ale nigdy  nie przysłużył się on tak dobrze prywatnym interesom jak w 2012 r., kiedy to wytoczono najwięcej spraw. Boom ten spowodował rozkwit takich zawodów jak doradca finansowy i business lawyer.

Kto za tym stoi?


Projekt wielkiego rynku amerykańsko-europejskiego od dawna jest lansowany przez Transatlantycki Dialog  Gospodarczy (TABD) - lobby znane  dziś lepiej pod nazwą Transatlantic  Business Council (TBC). To forum  bogatych przedsiębiorców, utworzone w 1995 r. pod patronatem Komisji  Europejskiej i amerykańskiego Departamentu Handlu, działa na rzecz  wysoce konstruktywnego dialogu  między elitami gospodarczymi obu  kontynentów, administracją amerykańską i komisarzami brukselskimi.  TABD - to permanentne forum, które  pozwala firmom wielonarodowym  koordynować ataki na politykę prowadzoną W interesie ogólnym gdziekolwiek po obu stronach Atlantyku.

Jego celem, z którym TBC publicznie się afiszuje, jest wyeliminowanie  czegoś, co na forum tym nazywa się  trade irrítants, irytantami handlowymi, tzn. stworzenie warunków do  tego, by na obu kontynentach można  było prowadzić działalność gospodarczą podług takich samych reguł  i bez zakłóceń ze strony władz publicznych. „Konwergencja regulacyjna” i „wzajemne uznanie” to hasła figurujące na transparentach, którymi  wymachuje ono, zachęcając rządy,  aby zezwalały na towary i usługi naruszające krajowe ustawodawstwo.

Promotorom rynku transatlantyckiego nie chodzi jednak o to, aby istniejące prawa stały się bardziej elastyczne,  lecz o to, aby zostały - przez nich, rzecz  jasna - na nowo napisane. Amerykańska Izba Handlowa i Business Europe, dwie największe na kuli ziemskiej organizacje przedsiębiorców, zaapelowały więc do negocjatorów TTIP, aby  dobrali i posadzili przy jednym stole próbę reprezentatywną ,,udziałowców” i polityków, którzy „razem napisaliby teksty regulujące” i zapewnili  ich obowiązywanie w Stanach Zjednoczonych i Unii Europejskiej.  W rzeczywistości przedsiębiorstwa  wielonarodowe bardzo szczerze prezentują swoje intencje, n. p. w sprawie  organizmów genetycznie modyfikowanych. W Stanach Zjednoczonych  co drugi stan przewiduje, że obowiązkowe będzie znakowanie obecności tych organizmów w artykułach  spożywczych. Życzy sobie tego 80%  konsumentów amerykańskich. Natomiast zarówno tam, jak i w Europie  prywatny przemysł rolno-spożywczy  chce, aby zakazano takiego znakowania. Ogólnokrajowe stowarzyszenie cukierników amerykańskich deklaruje bez ogródek, że chodzi oto,  aby skończyć z umieszczaniem informacji o obecności organizmów genetycznie modyfikowanych na etykietkach towarów i o tym, skąd towary  te pochodzą. Z kolei bardzo wpływowa Biotechnology Industry Organization (BIO), do której należy gigant  Monsanto, oburza się, że produkty zawierające GMO i sprzedawane W Stanach Zjednoczonych mogą spotkać  się z odmową sprzedaży na rynku europejskim. Domaga się ona zatem,  aby zakopać „przepaść pogłębiająca  się między deregulacją nowych produktów biotechnologicznych w Stanach Zjednoczonych a ich recepcją  W Europie” [8]. Monsanto i jego koledzy nie ukrywają, że mają nadzieję,  iż transatlantycka strefa wolnego handlu pozwoli wreszcie narzucić Europejczykom bogaty katalog produktów  GMO, które oczekują na zaaprobowanie i użytkowanie” [9].

Równie energiczna ofensywa prowadzona jest na froncie życia prywatnego. Taka n. p. Digital Trade Coalition  (DTC), która skupia przemysłowców  Internetu i wysokich technologii, wywiera na negocjatorów TTIP presję,  aby znieśli bariery, które przeszkadzają swobodnemu przepływowi danych osobistych z Europy do Stanów  Zjednoczonych. „Obecny punkt widzenia Unii Europejskiej, zgodnie  z którym Stany Zjednoczone nie zapewniają adekwatnej ochrony życia  prywatnego, nie jest rozsądny”, niecierpliwią się lobbyści. W świetle rewelacji Edwarda Snowdena na temat  systemu szpiegowskiego amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) jest to bardzo wymowny postulat. Lecz to jeszcze małe  piwo w porównaniu z oświadczeniem  US Council for International Business  - zgrupowania spółek, które na podobieństwo Verizonu zapewniły NSA  zmasowane zaopatrzenie w dane osobiste: „Porozumienie powinno dążyć  do ograniczenia wyjątków, takich jak  bezpieczeństwo i życie prywatne, aby  nie stanowiły one zamaskowanych  przeszkód dla handlu”.

Skończyć z normami jakości


Normy jakości artykułów spożywczych również są celem ataku. Amerykański przemysł mięsny chce uzyskać zniesienie europejskiej reguły,  która zakazuje sprzedaży kurczaków  kąpanych po uboju w chlorze i innych  środkach odkażających. W walce tej  straż przednią stanowi koncern Yum!  Restaurants International, który jest  właścicielem sieci barów szybkiej obsługi Kentucky Fried Chicken i może  liczyć na siłę uderzeniową organizacji przemysłowców. „Unia Europejska  zezwala jedynie na używanie do tusz  wody i pary”, protestuje amerykańskie  stowarzyszenie producentów mięsa,  zaś inna grupa nacisku, a mianowicie  American Meat Institute, Wyraża ubolewanie z powodu „nieuzasadnionego odrzucania [przez Brukselę] mięsa  z betaagonistami w rodzaju chlorowodorku raktopaminy”. Raktopamina - to lek stosowany w celu zwiększenia zawartości chudego mięsa u trzody  chlewnej i bydła. Z powodu zagrożenia dla zdrowia zwierząt i konsumentów, spowodowanego przez regularne stosowanie tego leku w żywieniu  zwierząt gospodarskich, jest ono zakazane lub ograniczone w 160 państwach, wśród których są państwa  członkowskie Unii Europejskiej, Rosja, Chiny i Indie. Zdaniem amerykańskich producentów wieprzowiny to posunięcie ochronne wynaturza wolną  konkurencję, czemu TTIP powinno  w trybie pilnym położyć kres.  „Producenci amerykańscy zaakceptują tylko i wyłącznie zniesienie europejskiego zakazu raktopaminy”,  grozi National Pork Producers Council (NPPC). W tym samym czasie,  z drugiej strony Atlantyku, przemysłowcy skupieni w łonie Business Europe piętnują „takie bariery, jak amerykańska ustawa o bezpieczeństwie  żywnościowym, które szkodzą eksportowi europejskiemu do Stanów  Zjednoczonych”. Od 2011 r. ustawa  ta zezwala bowiem służbom kontroli  wycofywać z rynku zanieczyszczone produkty importowane. Na tym  polu również żąda się od negocjatorów TTIP, aby położyli temu kres.  Podobnie rzecz ma się z gazami cieplarnianymi. Organizacja Airlines for  America (A4A), która jest zbrojnym        ramieniem amerykańskich przewoźników powietrznych, sporządziła listę ,,bezużytecznych regulacji, wyrządzających poważną szkodę [ich]  działalności gospodarczej”. TTIP powinno, rzecz jasna, z nimi skończyć.  Na pierwszym miejscu figuruje na tej  liście europejski system handlu emisjami gazów cieplarnianych, który  zobowiązuje kompanie lotnicze do  uiszczania opłat za zanieczyszczanie  atmosfery dwutlenkiem węgla. Bruksela tymczasowo zawiesiła ten program; A4A żąda, aby zlikwidować go  definitywnie - w imię ,,postępu”.  Terenem najzacieklejszej krucjaty rynków jest jednak sektor finansów. Pięć lat po wybuchu kryzysu  subprímes, negocjatorzy amerykańscy i europejscy uzgodnili, że wszelkie pokusy regulacji działalności finansjery są anachroniczne. Chodzi  o zniesienie wszelkich zabezpieczeń przed ryzykownymi lokatami  i uniemożliwienie rządom kontroli  rozmiarów, natury czy pochodzenia  produktów finansowych, które trafiają na rynek. W sumie chodzi po  prostu o to, aby ze słownika wykreślić słowo regulacja. 

Deutsche Bank chce spekulacji

Z czego wynika ten ekstrawagancki  nawrót do starych marzeń thatcherowskich? W szczególności z dążeń  Stowarzyszenia Banków Niemieckich, które nie przestaje wyrażać  swoich ,,niepokojów” związanych  z nieśmiałą przecież reformą Wall  Street, przeprowadzoną nazajutrz po  kryzysie 2008 r. Jednym z najbardziej przedsiębiorczych na tym polu członków wspomnianego stowarzyszenia jest Deutsche Bank, choć  w 2009 r. otrzymał on od amerykańskiego Systemu Rezerwy Federalnej  setki miliardów dolarów w zamian   za papiery wartościowe, których zabezpieczenie stanowiły wierzytelności hipoteczne [10]. Niemiecki mastodont chce wyrugować regułę Volckera - zwornik reformy Wall  Street, ograniczający możliwości  dokonywania przez banki inwestycji spekulacyjnych. Zdaniem Deutsche Bank, reguła ta „kładzie się  nadmiernym ciężarem na banki nieamerykańskie”. Insurance Europe,  stojąca na czele amerykańskich towarzystw ubezpieczeniowych, pragnie z kolei, aby TTIP ,,zniosło” dodatkowe gwarancje, odstraszające  finansjerę od dokonywania bardzo  ryzykownych lokat. 

Jeśli chodzi o European Services Forum (ESF), które jest siatką przedstawicieli przedsiębiorców działających w sferze usług i do którego należy  Deutsche Bank, to zabiega ono za kulisami rokowań transatlantyckich o to,  aby kontrole amerykańskie przestały  wsadzać nos w sprawy wielkich banków zagranicznych, które operują na  terytorium Stanów Zjednoczonych.  Po stronie amerykańskiej oczekuje się  przede wszystkim tego, że TTIP raz  na zawsze pogrzebie europejski projekt opodatkowania transakcji finansowych. Wydaje się, że sprawa ta jest  już załatwiona, ponieważ sama Komisja Europejska uznała takie opodatkowanie za niezgodne z regułami  Światowej Organizacji Handlu [11]  W takiej mierze, w jakiej transatlantycka strefa wolnego handlu stanowi  obietnice jeszcze bardziej rozpasanego neoliberalizmu niż neoliberalizm  Światowej Organizacji Handlu i w jakiej Międzynarodowy Fundusz Walutowy systematycznie sprzeciwia się wszelkiej kontroli nad przepływami  kapitałów, w Stanach Zjednoczonych  cherlawy „podatek Tobina” już mało  kogo niepokoi.

Syreny deregulacji słychać nie tylko ze  strony finansjery. TTIP ma otworzyć na konkurencje wszelkie sektory „niewidoczne” lub leżące w interesie ogółu. Państwa-sygnatariusze będą zmuszone nie tylko podporządkować swoje  usługi publiczne logice rynkowej, lecz  również zrezygnować z wszelkiej interwencji w stosunku do pożądających  ich rynków zagranicznych dostawców  usług. Pole manewrów politycznych  w dziedzinie ochrony zdrowia, energetyki, edukacji, zaopatrzenia w wodę czy transportu zmniejszy się do  niemal nic nie znaczących rozmiarów. Gorączka handlowa nie ominie  również imigracji, gdyż inspiratorzy  TTIP, uważają się za ludzi kompetentnych w sprawach wspólnej polityki  granicznej - tzn. ułatwiającej wjazd  tym, którzy mają do sprzedania jakiś  towar czy jakąś usługę, na niekorzyść  pozostałych. 

Od kilku miesięcy tempo negocjacji ulega przyspieszeniu. Przywódcy amerykańscy mają powody, aby  wierzyć, że przywódcy europejscy są  zdecydowani na wszystko, co tylko  w ich mniemaniu ożywi obumierający wzrost gospodarczy - choćby za cenę rezygnacji z paktu społecznego.  Wydaje się, że argument promotorów  TTIP, zgodnie z którym zderegulowany wolny handel ułatwi wymianę handlową i w związku z tym będzie tworzył miejsca pracy, waży więcej niż  obawa przed społecznym trzęsieniem  ziemi. Tymczasem bariery celne, które istnieją między Europą a Stanami  Zjednoczonymi, są ,,już dość niskie”,  jak przyznaje USTR, przedstawiciel  USA do spraw handlowych, Demetrios Marantis [12]. Sami promotorzy  TTIP przyznają, że ich głównym celem nie jest ich obniżenie, lecz „eliminowanie czy redukowanie zbędnej  polityki narodowej lub jej zapobieganie” [l3], przy czym za „zbędne”  uważa się to wszystko, co spowalnia  zbyt towarów - regulację działalności  finansjery, walkę z ociepleniem globalnym czy demokrację.

3 centy więcej na głowę

Prawdą jest, że rzadkie studia, poświęcone skutkom TTIP, nie zajmują  się jego „opadami” społeczno-gospodarczymi. W często cytowanym raporcie, pochodzącym z Europejskiego  Centrum Międzynarodowej Ekonomii  Politycznej (ECIPE), stwierdza się autorytatywnie - tak, jakby autorem był  jakiś Nostradamus ze szkoły handlowej - że TTIP zapewni ludności zamieszkującej rynek transatlantycki  przyrost bogactwa o 3 centy dziennie  na jednego mieszkańca, poczynając  od... 2029 r. [14]

Mimo optymistycznych prognoz,  w tym samym .studium ocenia się, że  w wyniku wejścia TTIP w życie, PKB  wzrośnie w Europie i w Stanach Zjednoczonych tylko o 0,06%, przy czym  nawet taki „impakt” jest całkiem nierealny, ponieważ autorzy studium hołdują teorii głoszącej, że wolny handel „dynamizuje” wzrost gospodarczy.  Fakty regularnie obalają tę teorię. Nawet gdyby udało się osiągnąć taki  wzrost PKB, to i tak byłby on zupełnie niedostrzegalny. Dla porównania  - piąta wersja i Phone Apple'a spowodowała w Stanach Zjednoczonych 8- krotnie większy wzrost PKB. 

Prawie wszystkie studia o TTIP zostały sfinansowane przez instytucje sprzyjające wolnemu handlowi  lub przez organizacje przedsiębiorców, toteż nie figurują w nich koszty społeczne traktatu, podobnie jak  nie ma w nich mowy o jego bezpośrednich ofiarach, które będzie można liczyć na setki milionów. Sprawa  jednak nie jest jeszcze przesądzona.  Jak świadczą o tym niepowodzenia  MAI, FTAA i setki rund rokowań  w WTO, robienie z „handlu” użytku w charakterze konia trojańskiego  po to, aby dokonać rozbiórki ochron  społecznych i wprowadzić rządy junty chargés d 'aflaires światowego biznesu już nieraz skończyło się fiaskiem. Nic nie wskazuje na to, że  i tym razem tak to się nie skończy.      

Tłum. Zbigniew M. Kowalewski
---


[1] Zob. L. Wallach, ,,Le nouveau manifeste du capitalisme mondial”, Le Monde diplomatique, luty 1998 r. 

[2] „Some Secrecy Needed in Trade Talks:  Ron Kirk”, Reuters, 13 maja 2012 r. 

[3] „Elizabeth Warren Opposing Obama  Trade Nominee Michael Froman”, Huffingtonpost. com, 19 czerwca 2013 r.

[4] „Table of Foreign Investor-State Cases and Claims under NAFTA and Other  US “Trade' Deals”, Public Citizen, sierpień 2013 r

[5] Treaty Disptutes Roiled by Bias Charges” Boomberg, 1o lipca 2013 r.

[6] „Renco Uses US-Peru FTA to Evade  Justice for La Oroya Pollution”, Public Citizen, 28 listopada 2012 r.

[7] „Ecuador to Fight Oil Dispute Fine”,  AFP, 13 października 2012 r. 

[8] Transatłantic Trade and Investment  Partnership: Comments Submitted by Biotechnology Industry Organization (BIO),  maj 20131. 

[9] „EU-US High Level Working Group  on Jobs and Growth. Response to Consultation by EuropaBio and BIO”, http://  ec.europa.eu

[10] Fed Opens Books, Revealing European Megabanks  Were Biggest Beneficiaries”, HuffingtonPost.com, 10 styczni 2012 r.

[11] „Europe Admits Speculation Taxes a WTO Problem -  Public Citizen,   30 kwietnia 2010 r.

[12] List Demetriosa Marantisa, USTR, do Johna Boehnera,  republikańskiego speakera Izby Reprezentantów, 20 marca 2013 r.

 [13]  High Level Working Group  on Jobs and Growth, „Final Report”, 11 lutego 2013 r.

[14] „TAFTA’s  Trade Benefit: A Candy Bar”  Public Citizen, 11 lipca 2013 r.

Lori Wallach (przyp. Demokratesa), z zawodu adwokatka, wyspecjalizowana w prawie handlowym, mieszkająca w USA, jest dyrektorką Public Citizen – największego światowego stowarzyszenia obrony praw konsumenta -oraz - w jego ramach - założycielką  Global Trade Watch – stowarzyszenia monitorującego socjalne i ekologiczne skutki handlu światowego.  W roku 1999 współorganizowała protesty alterglobalistyczne w Seatle. Przestrzega przed niszczeniem  demokracji przez wielkokorpowacyjną globalizację.  Opublikowała m.in: Whose Trade Organization? Corporate Globalization and the Erosion of Democracy. Mit Patrick Woodall. Einleitung von Ralph Nader. The New Press, zuerst 2000, Neuauflage 2004. ISBN 1565848411



Źródło:

Le Monde diplomatique. Edycja polska, Grudzień 2013.  Oryg. Tyt. artykułu: Szykują nam dyktaturę firm wielonarodowych