Kategoria: Wizje i programy
Od czasu do czasu wraca w krajowych dyskusjach sprawa demokracji bezpośredniej, czyli głównie referendum. Władze jakoś nie spieszą się z pytaniem obywateli o zdanie w ważnych sprawach. A szkoda...
 
Demokracja, z jaką mamy do czynienia w Polsce i większości krajów świata, to tzw. demokracja pośrednia, kiedy społeczeństwo sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli – posłów w skali kraju i radnych w samorządach. Nasz system zawiera jednak pewne elementy demokracji bezpośredniej, kiedy to sami obywatele mogą wprost wyrazić to, czego oczekują i pragną.
 
W przypadku naszego kraju chodzi o referendum oraz inicjatywę ludową, czyli możliwość zaproponowania projektu prawa poprzez grupę obywateli. Jednak w Polsce te bezpośrednie „rządy ludu” poruszają się na krótkiej smyczy – o tym, czy referendum zostanie zorganizowane, nie decydują obywatele. Zaakceptowaną przez społeczeństwo propozycję, jeśli w głosowaniu było mniej niż 50 procent wyborców (a w Polsce to raczej reguła) wyrzuca się do kosza na śmieci. Podobnie jest z projektem ustawy – społeczeństwo nie ma nawet wpływu na to, czy przedstawiony projekt będzie przegłosowany przez Sejm w zgłoszonym kształcie. Teoretycznie ludzie zgłaszają projekt, a Sejm przerabia go tak, że może on pójść pod głosowanie w brzmieniu obcym intencjom pomysłodawców. Możemy także odwołać jeden z organów władzy samorządowej, ale do głosowania musi pójść minimum 30 procent wyborców, o co, gdy w grę wchodzą sprawy lokalne, jest bardzo trudno.

Dlaczego sprawa demokracji bezpośredniej jest taka ważna? Otóż dlatego, że demokracja codzienna, czyli pośrednia, jest dziełem wyjątkowo niedoskonałym i pełnym zagrożeń. Wyborcy mają tak naprawdę znikomy wpływ na to, co robią ich przedstawiciele, często sowicie wynagradzani i uprzywilejowani. Od „woli ludu” i obietnic wyborczych, niejednokrotnie większe znaczenie ma dla „wybrańców” opinia lobbystów różnych branż gospodarki oraz oferowane przez nich „wziątka” za przepchnięcie odpowiedniej ustawy. Jakby tego było mało bogate partie w dobie mediów elektronicznych z łatwością manipulują elektoratem, a cała walka polityczna przypomina teatralny show i ma już niewiele wspólnego z interesami poszczególnych grup społecznych. Przecież ostatni rok w Polsce to jakaś mydlana opera obstawiona w rolach głównych przez przesłodzonego Tuska i jego nerwowego przeciwnika z Pałacu Prezydenckiego. Cóż to ma wspólnego z reprezentowaniem czyichkolwiek interesów? Celem tej zabawy medialnej jest zapewne odwrócenie uwagi od prawdziwych problemów społecznych, a skoncentrowanie na tym, kto komu zabrał krzesło, i co pokaże etatowy komik partyjny Palikot na konferencji prasowej. Reżyserom i scenarzystom tego przedstawienia trzeba jednak oddać szacunek – wygląda ono zupełnie jak prawdziwe życie, a ludność jest nim pochłonięta nie mniej niż „Klanem” i „M jak miłość”. Strajki i protesty społeczne, a także palące kwestie takie jak reforma służby zdrowia wyglądają przy tym jak denerwujący publiczność intruzi zakłócający kolejne odcinki zajmującej farsy.

Wszędzie na świecie narasta poczucie kryzysu takiej demokracji, rośnie niezadowolenie i frustracja. Jednym z lekarstw na kryzys zaufania do polityków i instytucji demokratycznych mogłoby być rozwinięcie instytucji demokracji bezpośredniej tak, aby obywatele mieli realne poczucie, że coś naprawdę zależy od nich samych. I tak w świecie, głównie w Europie oraz obydwu Amerykach, obok wspomnianych referendów i inicjatywy ludowej istnieje szereg innych form, w których społeczeństwo może wypowiadać się bez pośrednictwa swoich zawodnych przedstawicieli. Należą do nich: zgromadzenia ludowe (każdy dorosły mieszkaniec danego regionu ma wówczas prawo zabrania głosu i udziału w głosowaniu), weto ludowe, za pomocą którego można legalnie odrzucić niektóre przegłosowane przez parlament lub rady gmin ustawy bądź uchwały, odwołanie orzeczenia, kiedy ludność może odrzucić orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego o zgodności danego prawa z konstytucją oraz instytucja konsultacji ludowej – pytanie o zdanie społeczeństwa w rozmaitych kwestiach. Co ciekawe, zgromadzenia ludowe poza Europą i Ameryką istnieją także w Indiach, Filipinach oraz.. Botswanie i wiążą się z lokalną tradycją demokratyczną, która jest starsza o stulecia od tej nowoczesnej – zachodniej.

Krajem, w którym demokracja bezpośrednia jest najlepiej rozwinięta, jest oczywiście Szwajcaria. W tym państwie obywatele są pytani bezpośrednio o zdanie częściej niż we wszystkich innych krajach świata razem wziętych. W Szwajcarii każda krajowa lub lokalna ustawa może być poddana pod referendum. Szczególnie dużo bezpośrednich głosowań jest w sprawach lokalnych, a mieszkańcy kraju żyją głęboko zaangażowani w sprawy swoich regionów.

Ale na Szwajcarii świat demokracji bezpośredniej się nie kończy. Regionem świata, w którym rozwija się ona szczególnie mocno, jest ostatnio Ameryka Łacińska. Zdaniem doktora Piotra Uziębły, wybitnego specjalisty w tych kwestiach, region ten zdecydowanie góruje już nad Europą w rozwiązaniach demokratycznych. Na przykład w brazylijskim Porto Alegre mieszkańcy mają wpływ na kształt budżetu rocznego, którego różne wersje rada miasta przedstawia obywatelom pod rozwagę. Ostatecznie to oni w głosowaniu decydują, czy dać więcej pieniędzy na szkolnictwo, czy np. na komunikację miejską lub remonty. Eksperyment brazylijski jest ze wszech miar udany – podniósł się poziom życia w mieście, a mieszkańcy poczuli, że są u siebie gospodarzami. Podejrzewam, że gdyby w polskich gminach wprowadzono podobne rozwiązania skończyłyby się datki na pomniki JPII i prezenty majątkowe dla Kościoła. Ludzie, nawet bardzo prości, potrafią na ogół liczyć pieniądze i szybciej wydadzą je na szkołę dla własnych dzieci lub szpital, w którym każdy może się pewnego dnia znaleźć, niż na klerykalne fanaberie.

Nic zatem dziwnego, że zawodowi politycy nie lubią demokracji bezpośredniej. Biurokraci z Brukseli praktycznie pozbawili Europejczyków takiego prawa w ramach Unii. Politycy wiedzą, że taka demokracja oznacza dla nich ograniczenie władzy oraz większe zaangażowanie społeczeństwa. A z tego są dla nich tylko kłopoty – musza się rozliczać i... bać. To z tego powodu 15 lat temu odmówiono Polakom prawa do głosowania w sprawie aborcji, a teraz nie chce się dopuścić do referendum w sprawie kontrowersyjnego projektu reformy służby zdrowia.






Źródło: "Fakty i Mity", tytuł oryginału: "My, naród"
Odsłon: 3934