Dziś już mówienie i pisanie o dzikim kapitalizmie, drastycznych nierównościach dochodowych i majątkowych, i wybuchających na tym tle buntach społecznych, nie należy tylko do ekscentrycznych „lewaków" lub reprezentantów Trzeciego Świata. Wskutek obecnego kryzysu globalnego to już część stałego dyskursu publicznego, zwłaszcza na Zachodzie.
Rażąco niesprawiedliwy podział dochodu narodowego i bogactwa znalazł się na porządku dnia, a do ekonomistów heterogenicznych, którzy od dawna na to wskazywali, dołączyła część ekonomistów głównego nurtu. Na czoło wysuwa się tu ożywiona działalność pisarska Josepha Stiglitza, również Jeffrey Sachs wkroczył na tę drogę i podobnie jak Naomi Klein, znalazł się pod koniec 2011 r. wśród protestujących w kilkudziesięciu miastach Amerykanów. Oboje wyrażają sprzeciw wobec politycznej i ekonomicznej władzy „korporatokracji" w ogóle. Podobny charakter mają protesty w Izraelu i Hiszpanii.
Rażąco niesprawiedliwy podział dochodu narodowego i bogactwa znalazł się na porządku dnia, a do ekonomistów heterogenicznych, którzy od dawna na to wskazywali, dołączyła część ekonomistów głównego nurtu. Na czoło wysuwa się tu ożywiona działalność pisarska Josepha Stiglitza, również Jeffrey Sachs wkroczył na tę drogę i podobnie jak Naomi Klein, znalazł się pod koniec 2011 r. wśród protestujących w kilkudziesięciu miastach Amerykanów. Oboje wyrażają sprzeciw wobec politycznej i ekonomicznej władzy „korporatokracji" w ogóle. Podobny charakter mają protesty w Izraelu i Hiszpanii.
Koniec samozadowolenia
Ruch „oburzonych" jest przedłużeniem ruchu anty- i alterglobalistycznego, zorganizowanego przez dobrze wykształconą młodzież, świetnie się poruszającą w Internecie - narzędziu organizacji. Wielkie, wielotysięczne zgromadzenia w Porto Alegre, Mumbaju itd. zgodnie kontestowały neoliberalną globalizację, głosząc równocześnie wysoce zróżnicowane postulaty ustrojowe Sukcesem tego ruchu było obalenie mitu „końca historii", skruszenie samozadowolenia rzeczników kapitalizmu i liberalnej demokracji. Nawet szefowie MFW i Banku Światowego zaczęli mówić innym językiem.
Przebudzenie „oburzonych" przyszło po paruletniej stagnacji alterglobalizmu. Rodzi się pytanie czy był to wynik trudności organizacyjnego zinstytucjonalizowania tak pluralistycznego, wielonurtowego ruchu, czy też pochodną tego, że sama globalizacja - wyrażając się metaforycznie - zatrzymała się u wrót Islamu i górę zaczęły brać procesy określane przez Francuzów jako deglobalizacja. Ruch alterglobalistyczny, stanowiący prostą reakcję na neoliberalizm globalizacji, okazał się na ten odwrót nieprzygotowany.
„Możliwy jest inny świat" - takie było główne przesłanie alterglobalistów w Mumbaju (styczeń 2004). Zaraz potem jednak przyszły kompetentne enuncjacje dowodzące, że inny ład społeczno-ekonomiczny jest nie tylko możliwy, ale także konieczny. Jeśli kraje wysoko rozwinięte zasadniczo nie zmienią metod produkcji i zwyczajów konsumpcyjnych, a Trzeci Świat z Chinami i Indiami na czele będzie podążał dotychczasowymi szlakami Zachodu, to znacznie szybciej niż do niedawna powszechnie sądzono, wyczerpane zostaną najbardziej podstawowe zasoby naszej planety. Z ekologią najlepiej sobie radzą społeczeństwa najbardziej egalitarne - Skandynawowie oraz Japończycy. Nawet ich wzór jednak nie wystarcza dla rozwiązania powyższego wyzwania. Potrzebne jest porozumienie „planetarne".
Duch równości dawniej i teraz
Obok tego jednak można się zastanawiać, które z istniejących typów kapitalizmu są dla społeczeństw najlepsze. Skłania do tego książka dwojga brytyjskich epidemiologów Richarda Wilkinsona i Kate Pickett Duch równości. Tam gdzie panuje równość wszystkim żyje się lepiej. Wieloletnie badania poświęcili oni nie tyle zasadniczym cechom organizacyjno-instytucjonalnym, co ich społecznym skutkom. Polem ich obserwacji są głównie 23 gospodarczo wysoko rozwinięte kraje (co pokrywa się, z pewnymi wyłączeniami, z OECD), „stara" piętnastka Unii Europejskiej oraz Australia, Izrael, Japonia, Kanada, Nowa Zelandia, Norwegia, Singapur i USA. Zainteresowały autorów także nierówności i ich skutki w różnych stanach USA.
Najbardziej wymowna jest jednak konfrontacja dwóch czołowych krajów anglosaskich - Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytani z czterema krajami najbardziej egalitarnymi - Japonią, Norwegią, Szwecją i Finlandią. W wyniku analizy wielu dziedzin życia społecznego, jak aktywność obywatelska, zdrowie psychiczne i narkotyki, oczekiwane trwanie życia, otyłość, wyniki nauczania, nastoletnie matki, przemoc, więzienia i kary, mobilność społeczna, autorzy stwierdzają, że "gdyby Stany Zjednoczone obniżyły poziom wewnętrznej nierówności dochodów do mniej więcej takiego, jaki wyznacza średnia dla czterech krajów o największej równości dochodów (Japonia, Norwegia, Szwecja, Finlandia), liczba obywateli mających poczucie, że mogą ufać innym, wzrosłaby nawet o 75%, czemu zapewne towarzyszyłaby poprawa jakości życia społecznego. Występowanie zaburzeń psychicznych i otyłości mogłoby się zmniejszyć prawie o dwie trzecie, liczba nastolatek zostających matkami zmalałaby przeszło o połowę, liczba więźniów mogłaby ulec zmniejszeniu o 75%, ludzie żyliby dłużej, a ich czas pracy skróciłby się w sumie o dwa miesiące w roku" (str. 280).
I dalej: „Gdyby [w Wielkiej Brytanii] zapanował taki stopień równości [jak w krajach skandynawskich oraz Japonii - TK], poziom wzajemnego zaufania mógłby wzrosnąć o dwie trzecie, liczba zaburzeń psychicznych mogłaby spaść przeszło o połowę, wszyscy zyskaliby rok życia, liczba urodzeń wśród nastolatek mogłaby zmaleć o dwie trzecie, liczba zabójstw mogłaby spaść o 75%, każdy mógłby zyskać w ciągu roku czas wolny w liczbie odpowiadającej prawie siedmiu tygodniom dodatkowego urlopu, a w całym kraju można by zamykać więzienie za więzieniem" (str. 281).
Porównania te są z paru punktów widzenia doniosłe. Przede wszystkim, ukazują one w sposób obrazowy skalę i głębię odmienności ustrojowych konfrontowanych krajów, które często obejmowane są - jakże mało mówiącą - zbiorczą nazwą kapitalizmu. A lista wymienionych tu konsekwencji społecznych nie jest bynajmniej wyczerpująca. Jest ich znacznie więcej. Na przykład, ostatnio coraz częściej wskazuje się rażące nierówności, a zwłaszcza stagnację płac (z wyłączeniem menedżerów) w ciągu ostatnich 30 lat, jako na jedną z głównych przyczyn kryzysu gospodarki amerykańskiej, co w różnym stopniu dotyczy także innych krajów. Ekonomiści mogliby tu dodać, że większy stopień egalitaryzmu krajów nordyckich i Japonii szedł w parze z większą efektywnością gospodarczą.
Skandynawski przykład
Wbrew przekonaniu ekonomii liberalnej, większa równość, większa sprawiedliwość społeczna, a także partycypacja pracowników w procesie decyzyjnym, szła w parze ze wzrostem krajowego bochenka do podziału. Systemy społeczno-ekonomiczne krajów skandynawskich, niemieckiej społecznej gospodarki rynkowej oraz niektórych „tygrysów" wschodnioazjatyckich, zwłaszcza Japonii, powstawały w warunkach powojennego powiewu egalitaryzmu oraz rywalizacji dwóch megasystemów. W epoce określanej Fordyzmem, działały silne związki zawodowe, tworząc zazwyczaj rozległą bazę społeczną dla partii i rządów lewicowych.
Szwedzi jako pierwsi uporczywie dowodzili, zarówno w praktyce, jak i w teorii, że liberalny dylemat: albo równość, albo efektywność (w szerokich ramach) nie istnieje. Sprzeciwiali się temu, co (chyba bez zgody autora) uznano za prawo Simona Kuznetsa. Badania Kuznetsa (1955) wskazywały, że ówczesnej industrializacji towarzyszył wzrost nierówności dochodowych. Szwedzi reprezentowali jednak mały kraj, dlatego ich doświadczenie i argumentacja były przez wiele lat ignorowane. Rewizji tego prawa dokonano później, w oparciu głównie o doświadczenie tzw. wschodnio-azjatyckich tygrysów, dopiero wtedy, gdy Japonia stała się potęgą gospodarczą zagrażającą dominacji Stanów Zjednoczonych - przynajmniej na terenie Azji. Joseph Stiglitz (1997) stwierdził, że właśnie tam „prawo Kuznetsa" zostało negatywnie zweryfikowane. Co zresztą stało się przyczyną radykalizacji jego poglądów, coraz ostrzejszej krytyki amerykańskiego systemu społeczno-ekonomicznego, a następnie otwartej apoteozy modelu skandynawskiego.
Przypomnijmy, że w obu obecnie nieegalitarnych krajach anglosaskich rządy i partie polityczne mają w swych dziejach długi epizod działania na rzecz większej równości, i to z realnymi skutkami o charakterze pionierskim. Nowy Ład F.D. Roosevelta uchodzi nie tylko za prekursora keynesowskiej polityki nakręcania koniunktury, lecz także za program uspołecznienia kapitalizmu. Temu właśnie Roosevelt zawdzięczał fenomen czterokrotnego zwycięstwa wyborczego. Pozostawił on następcom swoisty testament w postaci projektu ustawy o pełnym zatrudnieniu. Kilkanaście lat później J.F. Kennedy i jego następca Lyndon Johnson rozszerzyli niejako program Nowego Ładu. Rezultatem był szybki wzrost gospodarczy oraz wysoki poziom zatrudnienia. Dzięki temu przez prawie dwie dekady nierówności dochodowe systematycznie spadały.
Równie bogatą historię uspołeczniania kapitalizmu ma Wielka Brytania, zwłaszcza od czasu planu lorda Beveridge'a oraz powojennych rządów Partii Pracy. Przypomnę, że jeszcze w roku 1957 jeden z teoretyków Polskiej Partii Socjalistycznej, Julian Hochfeld, z nadzieją pisał o dwóch drogach prowadzących do socjalizmu: radzieckiej i brytyjskiej. Obie nadzieje oparte były na złudzeniach, ale w tym drugim przypadku odwoływały się one nie tylko do rozbudowy uprawnień pracowniczych państwa opiekuńczego pod rządami laburzystów. Nawet torysi, gdy dochodzili do władzy, respektowali w zasadzie reformy dokonane przez lewicowych poprzedników.
Gdy mowa o społecznych i ekonomicznych osiągnięciach krajów skandynawskich, często pada argument, że łatwo to robić w krajach małych. Przytoczona tu historia USA i Wielkiej Brytanii wskazuje, że jest to możliwe również w krajach wielkich. Podważa to także tezę o czysto kulturowej genezie krajów skandynawskich, czyniącej je zjawiskiem unikatowym. Decydująca okazywała się silna wola rządzących, wspierana przez wpływowe grupy społeczne. Idąc śladem wyobraźni naszych epidemiologów, załóżmy na chwilę, że Ameryka Północna i Wielka Brytania pozostały, podobnie jak Szwecja i inne kraje skandynawskie, na powojennej drodze przemian ustrojowych. Łatwo sobie wyobrazić, jak sytuacja taka wpływałaby na resztę świata.
Wyzwanie dla Polski
Wyzwanie, przed którym stoi Polska, rysuje się coraz wyraźniej, co można znaleźć nawet w Gazecie Wyborczej. Jeden z wielu podobnych artykułów na jej łamach, pióra Marka Beylina tak zapowiedziano: „Bunt młodych. Wysiadka z systemu. Na razie młodzi Polacy nie buntują się ani nie organizują. Ale bez złudzeń" (GW. 28-29.05.2011). Wyjścia są dwa: „rozszerzenie państwa opiekuńczego do rozmiarów ponadnarodowych", albo „autorytarny" zwrot podobny do tego z lat 30.
Choć sam kilka lat temu pisałem desperacko, że "Bez buntu nie obejdzie się" (Trybuna, 2004), warto poszukiwać drogi bardziej cywilizowanej. O niefortunnej, moim zdaniem, drodze przemian ustrojowych w Polsce, o jej jednym z najbardziej niesprawiedliwych ustrojów społeczno-ekonomicznych, pisałem wielokrotnie. Tutaj posłużę się tylko paroma badaniami wspierających pośrednio moją ocenę polskiej transformacji.
Opracowany (Merkel i Giebler, 2009) Indeks Sprawiedliwości Społecznej, doskonale ilustruje miejsce Polski w łonie 30 krajów OECD. Na indeks składa się 7 kryteriów porównawczych. Są to: środki przeciwdziałające biedzie (povertyprevention), edukacja, funkcjonowanie rynku pracy, wydatki społeczne na zdrowie i spójność, podział dochodu narodowego, sprawiedliwość międzygeneracyjna oraz polityka antydyskryminacyjna. Kraje uszeregowane zostały według skali od 1 (najgorszy) do 10 (najlepszy). W tej skali wszystkie kraje skandynawskie osiągają wartości najwyższe. Potem znajdują się zachodnie kraje kontynentu europejskiego, a za nimi Słowacja (14 miejsce), Czechy (15 miejsce), Węgry (16 miejsce). Polska jest dopiero na 26 miejscu. Na gorszym miejscu niż wszystkie kraje anglosaskie, w tym Wielka Brytania (21 miejsce) oraz USA (24 miejsce).
Również dane dotyczące nierówności wskazują, ze Polska mogłaby postawić sobie zadanie „doścignięcia" pod tym względem krajów o podobnej przeszłości: Czech, Węgier, Słowacji i Słowenii. Jak ukazują (trzy Prychodzeń, Przychodzeń, 2009), wszystkie te kraje mają współczynnik Giniego w granicach 0,24 i 0,28, gdy w Polsce wynosi on ponad 0,36, najwyższy wśród 10 nowych członków. A nietrudno byłoby odwołać się do paru innych badań wskazujących na jeszcze wyższy współczynnik Giniego dla Polski, najwyższy w UE za wyjątkiem Portugalii.
W tych warunkach, poszukiwanie wzorca w krajach nordyckich wydaje się uzasadnione. Zachęcać do niego powinien fakt, iż ich gospodarki okazały się egalitarne, a zarazem sprawne zarówno w czasie dobrej, jak i złej „pogody". Ale to już temat na inny artykuł.
Fragmenty większej całości.
Bibliografia
:
1. Kuznets S., 1955, Lindert P.H., Why the welfare state looks like a free lunch, Working Paper 9869 NBER, Cambridge Mass 2003.
2. Merkel W., Giebler H., Measuring Social Justice and Sustainable Govern in the OECD, (w) Stiftung Bertelsmann (ed.) Sustainable Governance Indicators, Gütersloh 2009.
3. Przychodzeń J. i Przychodzeń W., Szara strefa a nierówności dochodowe w gospodarkach posocjalistycznych, Master of Business Administration, (97) 2009.
4. Stiglitz J., Szalone lata dziewięćdziesiąte, PWN, Warszawa 2006.
5. Stiglitz J., Wizja sprawiedliwej globali zacji, PWN, Warszawa 2007
6. Wilkinson R. i Pickett K., Duch równości, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2011.
Ruch „oburzonych" jest przedłużeniem ruchu anty- i alterglobalistycznego, zorganizowanego przez dobrze wykształconą młodzież, świetnie się poruszającą w Internecie - narzędziu organizacji. Wielkie, wielotysięczne zgromadzenia w Porto Alegre, Mumbaju itd. zgodnie kontestowały neoliberalną globalizację, głosząc równocześnie wysoce zróżnicowane postulaty ustrojowe Sukcesem tego ruchu było obalenie mitu „końca historii", skruszenie samozadowolenia rzeczników kapitalizmu i liberalnej demokracji. Nawet szefowie MFW i Banku Światowego zaczęli mówić innym językiem.
Przebudzenie „oburzonych" przyszło po paruletniej stagnacji alterglobalizmu. Rodzi się pytanie czy był to wynik trudności organizacyjnego zinstytucjonalizowania tak pluralistycznego, wielonurtowego ruchu, czy też pochodną tego, że sama globalizacja - wyrażając się metaforycznie - zatrzymała się u wrót Islamu i górę zaczęły brać procesy określane przez Francuzów jako deglobalizacja. Ruch alterglobalistyczny, stanowiący prostą reakcję na neoliberalizm globalizacji, okazał się na ten odwrót nieprzygotowany.
„Możliwy jest inny świat" - takie było główne przesłanie alterglobalistów w Mumbaju (styczeń 2004). Zaraz potem jednak przyszły kompetentne enuncjacje dowodzące, że inny ład społeczno-ekonomiczny jest nie tylko możliwy, ale także konieczny. Jeśli kraje wysoko rozwinięte zasadniczo nie zmienią metod produkcji i zwyczajów konsumpcyjnych, a Trzeci Świat z Chinami i Indiami na czele będzie podążał dotychczasowymi szlakami Zachodu, to znacznie szybciej niż do niedawna powszechnie sądzono, wyczerpane zostaną najbardziej podstawowe zasoby naszej planety. Z ekologią najlepiej sobie radzą społeczeństwa najbardziej egalitarne - Skandynawowie oraz Japończycy. Nawet ich wzór jednak nie wystarcza dla rozwiązania powyższego wyzwania. Potrzebne jest porozumienie „planetarne".
Duch równości dawniej i teraz
Obok tego jednak można się zastanawiać, które z istniejących typów kapitalizmu są dla społeczeństw najlepsze. Skłania do tego książka dwojga brytyjskich epidemiologów Richarda Wilkinsona i Kate Pickett Duch równości. Tam gdzie panuje równość wszystkim żyje się lepiej. Wieloletnie badania poświęcili oni nie tyle zasadniczym cechom organizacyjno-instytucjonalnym, co ich społecznym skutkom. Polem ich obserwacji są głównie 23 gospodarczo wysoko rozwinięte kraje (co pokrywa się, z pewnymi wyłączeniami, z OECD), „stara" piętnastka Unii Europejskiej oraz Australia, Izrael, Japonia, Kanada, Nowa Zelandia, Norwegia, Singapur i USA. Zainteresowały autorów także nierówności i ich skutki w różnych stanach USA.
Najbardziej wymowna jest jednak konfrontacja dwóch czołowych krajów anglosaskich - Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytani z czterema krajami najbardziej egalitarnymi - Japonią, Norwegią, Szwecją i Finlandią. W wyniku analizy wielu dziedzin życia społecznego, jak aktywność obywatelska, zdrowie psychiczne i narkotyki, oczekiwane trwanie życia, otyłość, wyniki nauczania, nastoletnie matki, przemoc, więzienia i kary, mobilność społeczna, autorzy stwierdzają, że "gdyby Stany Zjednoczone obniżyły poziom wewnętrznej nierówności dochodów do mniej więcej takiego, jaki wyznacza średnia dla czterech krajów o największej równości dochodów (Japonia, Norwegia, Szwecja, Finlandia), liczba obywateli mających poczucie, że mogą ufać innym, wzrosłaby nawet o 75%, czemu zapewne towarzyszyłaby poprawa jakości życia społecznego. Występowanie zaburzeń psychicznych i otyłości mogłoby się zmniejszyć prawie o dwie trzecie, liczba nastolatek zostających matkami zmalałaby przeszło o połowę, liczba więźniów mogłaby ulec zmniejszeniu o 75%, ludzie żyliby dłużej, a ich czas pracy skróciłby się w sumie o dwa miesiące w roku" (str. 280).
I dalej: „Gdyby [w Wielkiej Brytanii] zapanował taki stopień równości [jak w krajach skandynawskich oraz Japonii - TK], poziom wzajemnego zaufania mógłby wzrosnąć o dwie trzecie, liczba zaburzeń psychicznych mogłaby spaść przeszło o połowę, wszyscy zyskaliby rok życia, liczba urodzeń wśród nastolatek mogłaby zmaleć o dwie trzecie, liczba zabójstw mogłaby spaść o 75%, każdy mógłby zyskać w ciągu roku czas wolny w liczbie odpowiadającej prawie siedmiu tygodniom dodatkowego urlopu, a w całym kraju można by zamykać więzienie za więzieniem" (str. 281).
Porównania te są z paru punktów widzenia doniosłe. Przede wszystkim, ukazują one w sposób obrazowy skalę i głębię odmienności ustrojowych konfrontowanych krajów, które często obejmowane są - jakże mało mówiącą - zbiorczą nazwą kapitalizmu. A lista wymienionych tu konsekwencji społecznych nie jest bynajmniej wyczerpująca. Jest ich znacznie więcej. Na przykład, ostatnio coraz częściej wskazuje się rażące nierówności, a zwłaszcza stagnację płac (z wyłączeniem menedżerów) w ciągu ostatnich 30 lat, jako na jedną z głównych przyczyn kryzysu gospodarki amerykańskiej, co w różnym stopniu dotyczy także innych krajów. Ekonomiści mogliby tu dodać, że większy stopień egalitaryzmu krajów nordyckich i Japonii szedł w parze z większą efektywnością gospodarczą.
Skandynawski przykład
Wbrew przekonaniu ekonomii liberalnej, większa równość, większa sprawiedliwość społeczna, a także partycypacja pracowników w procesie decyzyjnym, szła w parze ze wzrostem krajowego bochenka do podziału. Systemy społeczno-ekonomiczne krajów skandynawskich, niemieckiej społecznej gospodarki rynkowej oraz niektórych „tygrysów" wschodnioazjatyckich, zwłaszcza Japonii, powstawały w warunkach powojennego powiewu egalitaryzmu oraz rywalizacji dwóch megasystemów. W epoce określanej Fordyzmem, działały silne związki zawodowe, tworząc zazwyczaj rozległą bazę społeczną dla partii i rządów lewicowych.
Szwedzi jako pierwsi uporczywie dowodzili, zarówno w praktyce, jak i w teorii, że liberalny dylemat: albo równość, albo efektywność (w szerokich ramach) nie istnieje. Sprzeciwiali się temu, co (chyba bez zgody autora) uznano za prawo Simona Kuznetsa. Badania Kuznetsa (1955) wskazywały, że ówczesnej industrializacji towarzyszył wzrost nierówności dochodowych. Szwedzi reprezentowali jednak mały kraj, dlatego ich doświadczenie i argumentacja były przez wiele lat ignorowane. Rewizji tego prawa dokonano później, w oparciu głównie o doświadczenie tzw. wschodnio-azjatyckich tygrysów, dopiero wtedy, gdy Japonia stała się potęgą gospodarczą zagrażającą dominacji Stanów Zjednoczonych - przynajmniej na terenie Azji. Joseph Stiglitz (1997) stwierdził, że właśnie tam „prawo Kuznetsa" zostało negatywnie zweryfikowane. Co zresztą stało się przyczyną radykalizacji jego poglądów, coraz ostrzejszej krytyki amerykańskiego systemu społeczno-ekonomicznego, a następnie otwartej apoteozy modelu skandynawskiego.
Przypomnijmy, że w obu obecnie nieegalitarnych krajach anglosaskich rządy i partie polityczne mają w swych dziejach długi epizod działania na rzecz większej równości, i to z realnymi skutkami o charakterze pionierskim. Nowy Ład F.D. Roosevelta uchodzi nie tylko za prekursora keynesowskiej polityki nakręcania koniunktury, lecz także za program uspołecznienia kapitalizmu. Temu właśnie Roosevelt zawdzięczał fenomen czterokrotnego zwycięstwa wyborczego. Pozostawił on następcom swoisty testament w postaci projektu ustawy o pełnym zatrudnieniu. Kilkanaście lat później J.F. Kennedy i jego następca Lyndon Johnson rozszerzyli niejako program Nowego Ładu. Rezultatem był szybki wzrost gospodarczy oraz wysoki poziom zatrudnienia. Dzięki temu przez prawie dwie dekady nierówności dochodowe systematycznie spadały.
Równie bogatą historię uspołeczniania kapitalizmu ma Wielka Brytania, zwłaszcza od czasu planu lorda Beveridge'a oraz powojennych rządów Partii Pracy. Przypomnę, że jeszcze w roku 1957 jeden z teoretyków Polskiej Partii Socjalistycznej, Julian Hochfeld, z nadzieją pisał o dwóch drogach prowadzących do socjalizmu: radzieckiej i brytyjskiej. Obie nadzieje oparte były na złudzeniach, ale w tym drugim przypadku odwoływały się one nie tylko do rozbudowy uprawnień pracowniczych państwa opiekuńczego pod rządami laburzystów. Nawet torysi, gdy dochodzili do władzy, respektowali w zasadzie reformy dokonane przez lewicowych poprzedników.
Gdy mowa o społecznych i ekonomicznych osiągnięciach krajów skandynawskich, często pada argument, że łatwo to robić w krajach małych. Przytoczona tu historia USA i Wielkiej Brytanii wskazuje, że jest to możliwe również w krajach wielkich. Podważa to także tezę o czysto kulturowej genezie krajów skandynawskich, czyniącej je zjawiskiem unikatowym. Decydująca okazywała się silna wola rządzących, wspierana przez wpływowe grupy społeczne. Idąc śladem wyobraźni naszych epidemiologów, załóżmy na chwilę, że Ameryka Północna i Wielka Brytania pozostały, podobnie jak Szwecja i inne kraje skandynawskie, na powojennej drodze przemian ustrojowych. Łatwo sobie wyobrazić, jak sytuacja taka wpływałaby na resztę świata.
Wyzwanie dla Polski
Wyzwanie, przed którym stoi Polska, rysuje się coraz wyraźniej, co można znaleźć nawet w Gazecie Wyborczej. Jeden z wielu podobnych artykułów na jej łamach, pióra Marka Beylina tak zapowiedziano: „Bunt młodych. Wysiadka z systemu. Na razie młodzi Polacy nie buntują się ani nie organizują. Ale bez złudzeń" (GW. 28-29.05.2011). Wyjścia są dwa: „rozszerzenie państwa opiekuńczego do rozmiarów ponadnarodowych", albo „autorytarny" zwrot podobny do tego z lat 30.
Choć sam kilka lat temu pisałem desperacko, że "Bez buntu nie obejdzie się" (Trybuna, 2004), warto poszukiwać drogi bardziej cywilizowanej. O niefortunnej, moim zdaniem, drodze przemian ustrojowych w Polsce, o jej jednym z najbardziej niesprawiedliwych ustrojów społeczno-ekonomicznych, pisałem wielokrotnie. Tutaj posłużę się tylko paroma badaniami wspierających pośrednio moją ocenę polskiej transformacji.
Opracowany (Merkel i Giebler, 2009) Indeks Sprawiedliwości Społecznej, doskonale ilustruje miejsce Polski w łonie 30 krajów OECD. Na indeks składa się 7 kryteriów porównawczych. Są to: środki przeciwdziałające biedzie (povertyprevention), edukacja, funkcjonowanie rynku pracy, wydatki społeczne na zdrowie i spójność, podział dochodu narodowego, sprawiedliwość międzygeneracyjna oraz polityka antydyskryminacyjna. Kraje uszeregowane zostały według skali od 1 (najgorszy) do 10 (najlepszy). W tej skali wszystkie kraje skandynawskie osiągają wartości najwyższe. Potem znajdują się zachodnie kraje kontynentu europejskiego, a za nimi Słowacja (14 miejsce), Czechy (15 miejsce), Węgry (16 miejsce). Polska jest dopiero na 26 miejscu. Na gorszym miejscu niż wszystkie kraje anglosaskie, w tym Wielka Brytania (21 miejsce) oraz USA (24 miejsce).
Również dane dotyczące nierówności wskazują, ze Polska mogłaby postawić sobie zadanie „doścignięcia" pod tym względem krajów o podobnej przeszłości: Czech, Węgier, Słowacji i Słowenii. Jak ukazują (trzy Prychodzeń, Przychodzeń, 2009), wszystkie te kraje mają współczynnik Giniego w granicach 0,24 i 0,28, gdy w Polsce wynosi on ponad 0,36, najwyższy wśród 10 nowych członków. A nietrudno byłoby odwołać się do paru innych badań wskazujących na jeszcze wyższy współczynnik Giniego dla Polski, najwyższy w UE za wyjątkiem Portugalii.
W tych warunkach, poszukiwanie wzorca w krajach nordyckich wydaje się uzasadnione. Zachęcać do niego powinien fakt, iż ich gospodarki okazały się egalitarne, a zarazem sprawne zarówno w czasie dobrej, jak i złej „pogody". Ale to już temat na inny artykuł.
Fragmenty większej całości.
Bibliografia
:
1. Kuznets S., 1955, Lindert P.H., Why the welfare state looks like a free lunch, Working Paper 9869 NBER, Cambridge Mass 2003.
2. Merkel W., Giebler H., Measuring Social Justice and Sustainable Govern in the OECD, (w) Stiftung Bertelsmann (ed.) Sustainable Governance Indicators, Gütersloh 2009.
3. Przychodzeń J. i Przychodzeń W., Szara strefa a nierówności dochodowe w gospodarkach posocjalistycznych, Master of Business Administration, (97) 2009.
4. Stiglitz J., Szalone lata dziewięćdziesiąte, PWN, Warszawa 2006.
5. Stiglitz J., Wizja sprawiedliwej globali zacji, PWN, Warszawa 2007
6. Wilkinson R. i Pickett K., Duch równości, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2011.
Źródło: Le Monde diplomatique, wersja polska, Nr 11 (69) listopad 2011