ImageDziś już mówienie i pisanie o dzikim kapitalizmie, drastycznych nierównościach dochodowych i majątkowych, i wybuchających na tym tle buntach społecznych, nie należy tylko do ekscentrycznych „lewaków" lub reprezentantów Trzeciego Świata. Wskutek obecnego kryzysu globalnego to już część stałego dyskursu publicznego, zwłaszcza na Zachodzie.

Rażąco niesprawiedliwy podział dochodu narodowego i bogactwa znalazł się na porządku dnia, a do ekonomistów heterogenicznych, którzy od dawna na to wskazywali, dołączy­ła część ekonomistów głównego nurtu. Na czoło wysuwa się tu ożywiona działalność pisarska Josepha Stiglitza, również Jeffrey Sachs wkroczył na tę drogę i podobnie jak Naomi Klein, znalazł się pod koniec 2011 r. wśród protestujących w kilkudziesięciu miastach Amerykanów. Oboje wyrażają sprzeciw wobec politycznej i eko­nomicznej władzy „korporatokracji" w ogóle. Podobny charakter mają protesty w Izraelu i Hiszpanii.
 
Koniec samozadowolenia

Ruch „oburzonych" jest przedłużeniem  ruchu anty- i alterglobalistycznego, zorganizowanego przez dobrze wykształ­coną młodzież, świetnie się poruszającą w Internecie - narzędziu organizacji. Wielkie, wielotysięczne zgromadzenia w Porto Alegre, Mumbaju itd. zgod­nie kontestowały neoliberalną globa­lizację, głosząc równocześnie wyso­ce zróżnicowane postulaty ustrojowe Sukcesem tego ruchu było obalenie mi­tu „końca historii", skruszenie samo­zadowolenia rzeczników kapitalizmu i liberalnej demokracji. Nawet szefo­wie MFW i Banku Światowego zaczęli mówić innym językiem.

Przebudzenie „oburzonych" przyszło po paruletniej stagnacji alterglobalizmu. Rodzi się pytanie czy był to wynik trudności organizacyjnego zinstytucjonalizowania tak pluralistycznego, wielonurtowego ruchu, czy też pochodną tego, że sama globalizacja - wyrażając się metaforycznie - zatrzymała się u wrót Islamu i górę zaczęły brać procesy określane przez Francuzów jako deglobalizacja. Ruch alterglobalistyczny, stanowiący prostą reakcję na neoliberalizm globalizacji, okazał się na ten odwrót nieprzygotowany.

„Możliwy jest inny świat" - takie było główne przesłanie alterglobalistów w Mumbaju (styczeń 2004). Zaraz potem jednak przyszły kom­petentne enuncjacje dowodzące, że inny ład społeczno-ekonomiczny jest nie tylko możliwy, ale także koniecz­ny. Jeśli kraje wysoko rozwinięte za­sadniczo nie zmienią metod produk­cji i zwyczajów konsumpcyjnych, a Trzeci Świat z Chinami i Indiami na czele będzie podążał dotychczaso­wymi szlakami Zachodu, to znacznie szybciej niż do niedawna powszech­nie sądzono, wyczerpane zostaną najbardziej podstawowe zasoby na­szej planety. Z ekologią najlepiej so­bie radzą społeczeństwa najbardziej egalitarne - Skandynawowie oraz Ja­pończycy. Nawet ich wzór jednak nie wystarcza dla rozwiązania powyż­szego wyzwania. Potrzebne jest po­rozumienie „planetarne".

Duch równości dawniej i teraz

Obok tego jednak można się zastana­wiać, które z istniejących typów ka­pitalizmu są dla społeczeństw najlep­sze. Skłania do tego książka dwojga brytyjskich epidemiologów Richar­da Wilkinsona i Kate Pickett Duch równości. Tam gdzie panuje równość wszystkim żyje się lepiej. Wieloletnie badania poświęcili oni nie tyle za­sadniczym cechom organizacyjno-instytucjonalnym, co ich społecz­nym skutkom. Polem ich obserwacji są głównie 23 gospodarczo wyso­ko rozwinięte kraje (co pokrywa się, z pewnymi wyłączeniami, z OECD), „stara" piętnastka Unii Europejskiej oraz Australia, Izrael, Japonia, Ka­nada, Nowa Zelandia, Norwegia, Singapur i USA. Zainteresowały au­torów także nierówności i ich skutki w różnych stanach USA.

Najbardziej wymowna jest jednak konfrontacja dwóch czołowych kra­jów anglosaskich - Stanów Zjed­noczonych i Wielkiej Brytani z czterema krajami najbardziej egali­tarnymi - Japonią, Norwegią, Szwe­cją i Finlandią. W wyniku analizy wielu dziedzin życia społecznego, jak aktywność obywatelska, zdrowie psychiczne i narkotyki, oczekiwane trwanie życia, otyłość, wyniki na­uczania, nastoletnie matki, przemoc, więzienia i kary, mobilność społecz­na, autorzy stwierdzają, że "gdyby Stany Zjednoczone obniżyły poziom wewnętrznej nierówności dochodów do mniej więcej takiego, jaki wy­znacza średnia dla czterech krajów o największej równości dochodów (Japonia, Norwegia, Szwecja, Fin­landia), liczba obywateli mających poczucie, że mogą ufać innym, wzro­słaby nawet o 75%, czemu zapewne towarzyszyłaby poprawa jakości ży­cia społecznego. Występowanie za­burzeń psychicznych i otyłości mo­głoby się zmniejszyć prawie o dwie trzecie, liczba nastolatek zostają­cych matkami zmalałaby przeszło o połowę, liczba więźniów mogłaby ulec zmniejszeniu o 75%, ludzie ży­liby dłużej, a ich czas pracy skrócił­by się w sumie o dwa miesiące w ro­ku" (str. 280).

I dalej: „Gdyby [w Wielkiej Brytanii] zapanował taki stopień równości [jak w krajach skandynawskich oraz Ja­ponii - TK], poziom wzajemnego za­ufania mógłby wzrosnąć o dwie trze­cie, liczba zaburzeń psychicznych mogłaby spaść przeszło o połowę, wszyscy zyskaliby rok życia, licz­ba urodzeń wśród nastolatek mogła­by zmaleć o dwie trzecie, liczba zabójstw mogłaby spaść o 75%, każdy mógłby zyskać w ciągu roku czas wolny w liczbie odpowiadającej pra­wie siedmiu tygodniom dodatkowe­go urlopu, a w całym kraju można by zamykać więzienie za więzieniem" (str. 281).

Porównania te są z paru punktów wi­dzenia doniosłe. Przede wszystkim, ukazują one w sposób obrazowy ska­lę i głębię odmienności ustrojowych konfrontowanych krajów, które czę­sto obejmowane są - jakże mało mó­wiącą - zbiorczą nazwą kapitalizmu. A lista wymienionych tu konsekwen­cji społecznych nie jest bynajmniej wyczerpująca. Jest ich znacznie wię­cej. Na przykład, ostatnio coraz częś­ciej wskazuje się rażące nierówności, a zwłaszcza stagnację płac (z wyłą­czeniem menedżerów) w ciągu ostat­nich 30 lat, jako na jedną z głównych przyczyn kryzysu gospodarki ame­rykańskiej, co w różnym stopniu do­tyczy także innych krajów. Ekono­miści mogliby tu dodać, że większy stopień egalitaryzmu krajów nordy­ckich i Japonii szedł w parze z więk­szą efektywnością gospodarczą.

Skandynawski przykład

Wbrew przekonaniu ekonomii libe­ralnej, większa równość, większa sprawiedliwość społeczna, a także partycypacja pracowników w pro­cesie decyzyjnym, szła w parze ze wzrostem krajowego bochenka do podziału. Systemy społeczno-ekonomiczne krajów skandynawskich, nie­mieckiej społecznej gospodarki ryn­kowej oraz niektórych „tygrysów" wschodnioazjatyckich, zwłaszcza Ja­ponii, powstawały w warunkach po­wojennego powiewu egalitaryzmu oraz rywalizacji dwóch megasystemów. W epoce określanej Fordyzmem, działały silne związki zawo­dowe, tworząc zazwyczaj rozległą bazę społeczną dla partii i rządów lewicowych.
Szwedzi jako pierwsi uporczywie dowodzili, zarówno w praktyce, jak i w teorii, że liberalny dylemat: albo równość, albo efektywność (w sze­rokich ramach) nie istnieje. Sprze­ciwiali się temu, co (chyba bez zgo­dy autora) uznano za prawo Simona Kuznetsa. Badania Kuznetsa (1955) wskazywały, że ówczesnej industria­lizacji towarzyszył wzrost nierówno­ści dochodowych. Szwedzi reprezen­towali jednak mały kraj, dlatego ich doświadczenie i argumentacja by­ły przez wiele lat ignorowane. Re­wizji tego prawa dokonano później, w oparciu głównie o doświadcze­nie tzw. wschodnio-azjatyckich ty­grysów, dopiero wtedy, gdy Japonia stała się potęgą gospodarczą zagra­żającą dominacji Stanów Zjedno­czonych - przynajmniej na terenie Azji. Joseph Stiglitz (1997) stwier­dził, że właśnie tam „prawo Kuznet­sa" zostało negatywnie zweryfiko­wane. Co zresztą stało się przyczyną radykalizacji jego poglądów, coraz ostrzejszej krytyki amerykańskiego systemu społeczno-ekonomicznego, a następnie otwartej apoteozy mo­delu skandynawskiego.

Przypomnijmy, że w obu obecnie nieegalitarnych krajach anglosa­skich rządy i partie polityczne mają w swych dziejach długi epizod dzia­łania na rzecz większej równości, i to z realnymi skutkami o charakterze pionierskim. Nowy Ład F.D. Roosevelta uchodzi nie tylko za prekurso­ra keynesowskiej polityki nakręcania koniunktury, lecz także za program uspołecznienia kapitalizmu. Temu właśnie Roosevelt zawdzięczał feno­men czterokrotnego zwycięstwa wy­borczego. Pozostawił on następcom swoisty testament w postaci projek­tu ustawy o pełnym zatrudnieniu. Kilkanaście lat później J.F. Kenne­dy i jego następca Lyndon Johnson rozszerzyli niejako program Nowego Ładu. Rezultatem był szybki wzrost gospodarczy oraz wysoki poziom za­trudnienia. Dzięki temu przez prawie dwie dekady nierówności dochodo­we systematycznie spadały.

Równie bogatą historię uspołecznia­nia kapitalizmu ma Wielka Bryta­nia, zwłaszcza od czasu planu lor­da Beveridge'a oraz powojennych rządów Partii Pracy. Przypomnę, że jeszcze w roku 1957 jeden z teore­tyków Polskiej Partii Socjalistycz­nej, Julian Hochfeld, z nadzieją pisał o dwóch drogach prowadzących do socjalizmu: radzieckiej i brytyjskiej. Obie nadzieje oparte były na złudze­niach, ale w tym drugim przypadku odwoływały się one nie tylko do roz­budowy uprawnień pracowniczych państwa opiekuńczego pod rząda­mi laburzystów. Nawet torysi, gdy dochodzili do władzy, respektowali w zasadzie reformy dokonane przez lewicowych poprzedników.

Gdy mowa o społecznych i eko­nomicznych osiągnięciach krajów skandynawskich, często pada argu­ment, że łatwo to robić w krajach ma­łych. Przytoczona tu historia USA i Wielkiej Brytanii wskazuje, że jest to możliwe również w krajach wiel­kich. Podważa to także tezę o czysto kulturowej genezie krajów skandy­nawskich, czyniącej je zjawiskiem unikatowym. Decydująca okazywała się silna wola rządzących, wspiera­na przez wpływowe grupy społecz­ne. Idąc śladem wyobraźni naszych epidemiologów, załóżmy na chwilę, że Ameryka Północna i Wielka Bry­tania pozostały, podobnie jak Szwe­cja i inne kraje skandynawskie, na powojennej drodze przemian ustro­jowych. Łatwo sobie wyobrazić, jak sytuacja taka wpływałaby na resz­tę świata.

Wyzwanie dla Polski

Wyzwanie, przed którym stoi Pol­ska, rysuje się coraz wyraźniej, co można znaleźć nawet w Gazecie Wy­borczej. Jeden z wielu podobnych ar­tykułów na jej łamach, pióra Marka Beylina tak zapowiedziano: „Bunt młodych. Wysiadka z systemu. Na razie młodzi Polacy nie buntują się ani nie organizują. Ale bez złudzeń" (GW. 28-29.05.2011). Wyjścia są dwa: „rozszerzenie państwa opiekuńczego do rozmiarów ponadnarodowych", albo „autorytarny" zwrot podobny do tego z lat 30.
Choć sam kilka lat temu pisałem de­speracko, że "Bez buntu nie obejdzie się" (Trybuna, 2004), warto poszu­kiwać drogi bardziej cywilizowanej. O niefortunnej, moim zdaniem, dro­dze przemian ustrojowych w Polsce, o jej jednym z najbardziej niespra­wiedliwych ustrojów społeczno-ekonomicznych, pisałem wielokrotnie. Tutaj posłużę się tylko paroma bada­niami wspierających pośrednio moją ocenę polskiej transformacji.

Opracowany (Merkel i Giebler, 2009) Indeks Sprawiedliwości Społecznej, doskonale ilustruje miejsce Polski w łonie 30 krajów OECD. Na indeks składa się 7 kryteriów porównaw­czych. Są to: środki przeciwdziałają­ce biedzie (povertyprevention), edu­kacja, funkcjonowanie rynku pracy, wydatki społeczne na zdrowie i spój­ność, podział dochodu narodowego, sprawiedliwość międzygeneracyjna oraz polityka antydyskryminacyjna. Kraje uszeregowane zosta­ły według skali od 1 (najgorszy) do 10 (najlepszy). W tej skali wszyst­kie kraje skandynawskie osiągają wartości najwyższe. Potem znajdują się zachodnie kraje kontynentu eu­ropejskiego, a za nimi Słowacja (14 miejsce), Czechy (15 miejsce), Wę­gry (16 miejsce). Polska jest dopie­ro na 26 miejscu. Na gorszym miej­scu niż wszystkie kraje anglosaskie, w tym Wielka Brytania (21 miejsce) oraz USA (24 miejsce).

Również dane dotyczące nierówności wskazują, ze Polska mogłaby posta­wić sobie zadanie „doścignięcia" pod tym względem krajów o podobnej przeszłości: Czech, Węgier, Słowa­cji i Słowenii. Jak ukazują (trzy Prychodzeń, Przychodzeń, 2009), wszystkie te kraje mają współczynnik Giniego w granicach 0,24 i 0,28, gdy w Polsce wynosi on ponad 0,36, najwyższy wśród 10 nowych członków.  A nietrudno byłoby odwołać się do paru innych badań wskazujących na jeszcze wyższy współczynnik Giniego dla Polski, najwyższy w UE za wyjątkiem Portugalii.

W tych warunkach, poszukiwanie wzorca w krajach nordyckich wydaje się uzasadnione. Zachęcać do niego powinien fakt, iż ich gospodarki okazały się egalitarne, a zarazem sprawne zarówno w czasie dobrej, jak i złej „pogody". Ale to już temat na inny artykuł.

Fragmenty większej całości.

Bibliografia
:
1. Kuznets S., 1955, Lindert P.H., Why the welfare state looks like a free lunch, Working Paper 9869 NBER, Cambridge Mass 2003.
2. Merkel W., Giebler H., Measuring Social Justice and Sustainable Govern in the OECD, (w) Stiftung Bertelsmann (ed.) Sustainable Governance Indicators, Gütersloh 2009.
3. Przychodzeń J. i Przychodzeń W., Szara strefa a nierówności dochodowe w gospodarkach posocjalistycznych,  Master of Business Administration, (97) 2009.
4. Stiglitz J., Szalone lata dziewięćdziesiąte, PWN, Warszawa 2006.
5. Stiglitz J., Wizja sprawiedliwej globali zacji, PWN, Warszawa 2007
6. Wilkinson R. i Pickett K., Duch równości, Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2011.



Źródło: Le Monde diplomatique, wersja polska, Nr 11 (69) listopad 2011