Kategoria: Diagnozy i prognozy

Współczesne demokracje parlamentarne powiększają liczbę wykluczonych

Przełom XX i XXI w. przyniósł nieoczekiwanie inflację pojęcia demokracja. Przez ostatnie dwa dziesięciolecia przeciwstawiano je praktyce socjalistycznej rekomendując jako alternatywę rządów autorytarnych, wykreowanych rzekomo przez ideę socjalistyczną.
 
Dezawuowano teorię demokracji socjalistycznej dowodząc, że słowa demokracja nie należy ozdabiać przymiotnikami; albo jest, albo jej nie ma. Pojęcie demokracji sprowadzano jedynie do formy sprawowania władzy pomijając to, co z każdej koncepcji sprawowania władzy powinno wynikać: charakter własności środków produkcji, równość bądź nierówność stosunków między ludźmi, dostęp do wiedzy, kultury, ochrony zdrowia itp.
 
Po upadku realnego socjalizmu i przemianach ustrojowych, eufemistycznie nazwanych transformacją, wprowadzono, notabene nie pytając obywateli o zdanie, stosunki oparte na własności prywatnej. Nastąpiła legitymizacja zwycięskiego kapitalizmu jako podobno jedynego systemu możliwego do zaakceptowania. Paradoks tej metamorfozy polega na tym, że jej ideologicznym uzasadnieniem było hasło demokratyzacji stosunków społecznych. Miała ona dowodzić wyższości zachodzących przemian nad stosunkami panującymi do 1989 r. Tymczasem wiele następstw wprowadzanej w praktyce „demokracji rynkowej” ma niewiele wspólnego z literą i duchem demokracji.

Gdy rządzi pieniądz

Demokracja, słowo pochodzenia greckiego (demos = lud, kratos = władza) miało – jak wiadomo – być definicją ustroju politycznego, w którym władza należy do ludu. Z formalno-ustrojowego punktu widzenia system, który od dwudziestu lat kształtuje się w Polsce, można uznać za demokratyczny. Konstytucja gwarantuje podstawowe prawa obywatelskie, Trybunał Konstytucyjny dość skutecznie stoi na straży ustawy zasadniczej. Odbywają się formalnie wolne wybory, każdy pełnoletni obywatel ma prawo nie tylko wybierać, ale i samemu kandydować do jednej z dwóch izb parlamentu. Zlikwidowano, istniejącą jeszcze od czasów II Rzeczypospolitej, cenzurę. Wydawać by się mogło, że osiągnięto wszystko, co w ramach demokracji (bezprzymiotnikowej!) można osiągnąć.

W rzeczywistości sytuacja jest bardziej skomplikowana i to nie tylko w Polsce. Za granicą, zwłaszcza w Europie Zach., coraz częściej pojawiają się głosy sygnalizujące kryzys demokracji i jej podstawowych zasad. Rozwój kapitalizmu i upowszechnienie własności prywatnej powodują, że rządzi pieniądz. Kandydować do parlamentu mogą ci, którzy mają fundusze lub sponsorów gotowych wyłożyć środki niezbędne do pokrycia kosztów kampanii, na ogół wszędzie dość wysokich. Stosowne przepisy, co prawda, regulują zasady, w oparciu o które te operacje mogą być dokonywane, ale fakt pozostaje faktem: aby starać się o mandat „przedstawiciela ludu” trzeba mieć pieniądze.

Nie jest to tylko problem buchalteryjno-księgowy. Uzależnienie kandydowania od posiadania „kasy” powoduje powstawanie różnych grup nacisku, stawianie warunków, działanie lobbystów występujących bynajmniej nie w interesie publicznym. Pieniądze odgrywają w wyborach coraz donioślejszą rolę i mają coraz większe znaczenie dla ich wyników (świadczy o tym m.in. „zamrożenie” systemu partyjnego w Polsce wynikające z systemu państwowych dotacji dla zwycięskich partii). Poza tym, że umożliwiają oddziaływanie na posłów, czy senatorów, ułatwiają wywieranie wpływu na charakter ideologii, na media, szkoły itp. Gazety są formalnie wolne, ale by je wydawać trzeba także mieć pieniądze i to duże.
Gdy obywatel zdecydował się skorzystać z konstytucyjnego prawa i oddał głos na wybranego przez siebie kandydata, praktycznie w tym momencie utracił możliwość wpływu na jego zachowanie w parlamencie. Na to, czy nowy poseł (senator, prezydent) będzie realizował przedwyborcze obietnice i zobowiązania, czy uzyskany mandat potraktuje jako obowiązek dotrzymania złożonych przed wyborami przyrzeczeń.

Przeciwnicy takiej oceny uwarunkowań demokracji przypominają, że wyborcy mają co kilka lat możliwość weryfikacji swoich decyzji, mogą posła lub senatora, który zawiódł ich zaufanie, ponownie nie wybrać. To prawda, tylko że w czasie kadencji można wyrządzić poważne szkody, lub choćby nie naprawić jakichś błędów, na co czekali wyborcy. Groźniejsze w skutkach jest jednak kształtujące się w ten sposób przekonanie, że od wyborcy w gruncie rzeczy niewiele zależy, a obywatele nie mają wpływu na to, co dzieje się w kraju. Z tego przekonania wynikają coraz powszechniejsza bierność społeczeństwa, jego zobojętnienie na sprawy publiczne, coraz niższa frekwencja przy urnach.

Sprowadzanie demokracji tylko do wolności słowa i wolnych wyborów to w istocie jej ograniczanie. Wolność słowa można zapewnić ustawowo, ale muszą istnieć warunki, by z niej korzystać.

Kłamstwo jako metoda dialogu

Programy wyborcze partii politycznych, rekomendujących swych kandydatów, są na ogół w czasie kampanii pełne krytyki pod adresem przeciwników politycznych i nie mniej pełne własnych obietnic. Bywa i tak, że już następnego dnia po zwycięstwie programy wędrują do archiwalnych szuflad. Najbardziej cyniczni powiedzą o swoich przedwyborczych zobowiązaniach: „bo głupi lud to kupi”, a mniej cyniczni i bardziej oczytani: „przecież nigdzie na świecie nikt nie traktuje poważnie programów wyborczych”.

„W demokracji politycy kłamią, a wyborcy chcą, by politycy kłamali. Czy może pan sobie wyobrazić polityka, który powie: sytuacja jest trudna i nic na to nie poradzimy? Nie, on mówi: będziemy starali się znaleźć jak najlepsze rozwiązanie. To jest obietnica, z której nic praktycznie nie musi wynikać, ale bez niej demokratyczny polityk wyborów nie wygra” – powiedział „Gazecie Wyborczej” amerykański politolog. No właśnie: w demokracji politycy kłamią…

Symptomy kryzysu demokracji pojawiają się w różnych obszarach procesu politycznego. W Europie Zach., gdzie dyskusje i spory na temat charakteru panującego obecnie ustroju są znacznie żywsze niż w Polsce, zwraca się np. uwagę na coraz bardziej masowe obchodzenie zasady powszechnego głosowania. Wkrótce po Rewolucji Francuskiej wybory we Francji miały charakter cenzusowy, w czasach II Republiki z prawa do głosowania byli de facto wyłączeni robotnicy. Dziś cenzusu nie ma, ale np. wybory prezydenckie mogą oddawać władzę w ręce kandydata, na którego oddano zaledwie 20 lub 30 proc. głosów. Często ograniczane są pola debaty demokratycznej, a owo ograniczanie uzasadniane jest np. uwarunkowaniami ekonomicznymi lub… dyrektywami Unii Europejskiej.

Nie ma demokracji bez równości

Sensu ideowego pojęcia „demokracja” nie można więc ograniczać do aspektów formalno-ustrojowych. Na pojęcie demokracji składa się wszystko, co wynika z jej litery i ducha. Władza ludu, proklamowana przez demokrację, miała być przeciwstawieniem władzy jednostki, czyli przywileju, a więc – upowszechnieniem zasady równości obywateli. Stanisław Ossowski, socjolog i filozof, uczeń Tadeusza Kotarbińskiego, zwracał uwagę, że szczególnie istotne są społeczne uwarunkowania demokracji, relacje między działaniem instytucji demokratycznych a stanem równości społecznej i poziomem egalitaryzmu. Doświadczenia, w tym również polskie, pozytywnie weryfikują jego pogląd, że własność prywatna, nierówności społeczne, dysproporcje ekonomiczne czynią fikcją formalną równość wobec prawa i polityczne uprawnienia obywateli.

Na początku transformacji, dość wstydliwie lub co najmniej oszczędnie, dla zdefiniowania istoty rozpoczynanych przemian używano pojęcia kapitalizm. Dwadzieścia lat później prywatna własność stała się w Polsce dominującą powodując nie tylko formalną zmianę stosunków własnościowych, ale przede wszystkim generując nierówności społeczne, ukształtowanie się biegunów bogactwa i biedy, nadmierne bogacenie się nielicznych przy jednoczesnym ubożeniu dużych warstw społeczeństwa.
Fascynacja gospodarką rynkową, coraz energiczniejsze eliminowanie państwa ze sfery gospodarki i pozbawianie go wpływów na procesy gospodarcze spowodowały, że nierówności stały się zjawiskiem immanentnie związanym ze współczesnym polskim krajobrazem społecznym. Skutki transformacji ustrojowej szczególnie mocno przejawiały się w jej pierwszych latach, kiedy to wyraźnie pogorszyła się sytuacja materialna ludności. Średnie dochody rodzin zmniejszyły się o ponad 30 proc., wzrósł odsetek rodzin ubogich. Zasięg ubóstwa, poniżej dolnej granicy minimum socjalnego, wynosił w 1998 r. 49 proc. (dziesięć lat wcześniej – 14,8 proc.). Poprawa zaczęła następować dopiero po 2000 r.
Podczas gdy dochód narodowy w latach 1996 – 2005 wzrósł o jedną trzecią, w tym samym czasie liczba osób żyjących poniżej minimum egzystencji zwiększyła się z 4,3 proc. do 12,3 proc. W Polsce wyraźnie kształtuje się biegun biedy, rozwierają się nożyce nierówności społecznych, utrzymuje się bezrobocie, rozszerza się sfera ubóstwa. Są to zjawiska sprzeczne z zasadami demokracji. Postępująca koncentracja bogactwa wywiera wpływ na charakter demokracji. Nie są to objawy odosobnione i dotyczą nie tylko Polski. Występują już niemal powszechnie. Współczesne demokracje parlamentarne przesiąkają dominacją bogatych, rośnie liczba wykluczonych.

Nie da się zakwestionować tezy głoszonej przez wielu socjologów i politologów, że trwa proces kształtowania się demokracji oligarchicznej jako następstwa oligarchicznego kapitalizmu. Oligarchiczna demokracja – twierdzą autorzy tej tezy – oznacza wzrost ekonomicznej i politycznej siły środowisk bogatych oraz narastanie bierności ludzi biednych i wykluczonych. Ulegające tym procesom media niemal każdy przejaw oporu gotowe są kwalifikować jako działania populistyczno-roszczeniowe, hamujące efektywne gospodarowanie.

Te opinie może jeszcze nie w pełni odpowiadają sytuacji w Polsce, ale na pewno trafnie charakteryzują tendencję. Prof. Tadeusz Kowalik nazywa polski kapitalizm oligarchiczno-korupcyjnym z XIX-wiecznymi stosunkami społecznymi, zwłaszcza warunkami pracy, płacy, zabezpieczenia społecznego oraz niestabilną strukturą polityczną. „Polski ład społeczny – napisał w »Le Monde Diplomatique« (nr 7/91) – stworzony został przeciw większości obywateli”.

Rynek i władza

Kryzys demokracji w Polsce choć wyrasta na gruncie polskich doświadczeń, jest pochodną zjawisk zachodzących wewnątrz całego systemu. Najważniejszym czynnikiem deformującym demokrację jest rynek ze wszystkimi skutkami jego działalności. Opanowanie systemu gospodarczego przez prawa rynku prowadzi do kuriozalnego skutku; społeczeństwo staje się jego przybudówką. Kryzys obejmuje tradycyjne instytucje demokratyczne. Nieregulowany, pozbawiony ingerencji państwa rynek wyposaża prywatne przedsiębiorstwa w atrybuty władzy politycznej zdolnej hamować proces demokratyczny, oddalać społeczeństwo od demokracji.

Na marginesie można dodać, że państwa prowadzące politykę opiekuńczą podjęły próbę objęcia rynków kontrolą społeczną z dobrymi na ogół, choć połowicznymi skutkami. Dzięki zarządzaniu rynkami np. niektóre kraje wschodniej Azji wykorzystały szybki wzrost gospodarczy dla realizacji celów społecznych. Wniosek: łagodzenie kryzysu demokracji może być osiągnięte, gdy państwo nie pozwoli rynkom funkcjonować poza obrębem stosunków społecznych, ani nawet nad nimi panować. Nie rozwiąże to sprzeczności wewnątrz systemu kapitalistycznego, ale może stwarzać przesłanki dla przemian ustrojowych w przyszłości ułatwiając już obecnie życie ludziom.

W dyskusjach prowadzonych w środowiskach zachodnioeuropejskich lewicowych, lub lewicujących intelektualistów panuje nieodosobnione przekonanie, że zwolennicy neoliberalizmu gospodarczego, wyprowadzając poza sferę polityczną problemy gospodarcze i rozdzielając politykę i gospodarkę, by chronić własność prywatną, ograniczają wpływy demokracji na rozwój ekonomiczny. Oddzielając państwo od gospodarki programy neoliberalne zakładają wykorzystanie go do umocnienia własności prywatnej i ograniczania społecznej nad nią kontroli. To kolejna droga do ograniczania demokracji.

* * *
 
Interesująco brzmi znane i często powtarzane powiedzenie Winstona Churchilla z 1947 r., że demokracja jest najgorszą formą rządów, ale nic lepszego dotychczas nie wymyślono. Interesująco, bo tę formę stosunków politycznych brytyjski premier potraktował ostrzej niż krytycznie. Z jego przekonania, że do 1947 r. „nic lepszego nie wymyślono”, nie musi jednak wynikać pewność, że wyczerpane zostały wszelkie możliwości poszukiwań. Zwłaszcza że po dotychczasowych doświadczeniach trudno zakwestionować tezę o kryzysie demokracji i związku kryzysu z awarią całego systemu.

Źródło: Trybuna nr 202 (5927) /weekend/ 29-30 VIII 2009
Odsłon: 4162