Jan Kurowicki

(Komentarz Demokratesa: jakże inaczej, jak prymitywnie i nudnie, jawi się Marksowe myślenie zazwyczaj! W ujęciu nie tylko lewicowych lub antylewicowych ideologów, ale też większości autorów, którzy chcą uchodzić za znawców jego „doktryny”)

 

Zaczyna się znowu moda na czytanie Marksa. Wznawia się jego książki i dyskutuje nad nimi. To ważny ideowy sygnał po dwudziestu pięciu latach wbijania go w ziemię. Ale równocześnie jego teksty nadal funkcjonują u nas tylko jako swoiste ucieleśnienie intelektualnej niegodziwości i zła, które - podobno - urzeczywistniała praktyka budowania "komunizmu". Ich autor zaś, jak powtarza się niemal codziennie, deptał wszelkie ludzkie wartości. Czynił to w teorii, życiu osobistym i w działalności publicznej. Słusznie uchodzi więc za potwora, a ci, co powołują się w Polsce na jego idee i starają się je rozwijać, są intelektualnie marginalizowani.

 

W tym jednak jego wizerunku nie ma niczego nowego. Ukształtował się on bowiem jeszcze w czasach, kiedy Marks był obecny na tym łez padole. Wszak nieprzypadkowo, gdy pod koniec życia bywał w uzdrowisku, jak powiada biograf Francis Wheen, na "niemożliwie burżuazyjnej Isle of Wight" to "gdziekolwiek się pojawił, inni goście zdumiewali się, że przerażający komunistyczny potwór jest w istocie duszą towarzystwa na prywatnych przyjęciach". Nieprzypadkowo, bo taka opinia, jako o potworze, sama się narzucała zwolennikom kwestionowanego przezeń kapitalistycznego ładu.

 

Był zresztą nie tylko radykalnym krytykiem kapitalizmu, ale i wszelkich socjalistycznych i komunistycznych utopii. Jego wszak wypowiedzi o społeczeństwie i gospodarowaniu postkapitalistycznym są zbyt skąpe i ogólne, by mogły stanowić dostateczną podstawę wizji Ziemi Obiecanej, do której podobno doprowadzić by miała walka klas. Pisał przecież, że mottem dla wszystkich jego teoretycznych badań i dociekań mógłby być napis nad bramą piekieł z "Boskiej Komedii" Dantego: "Wy, którzy tu wejdziecie, zatraćcie wszelką nadzieję".

 

Jak wiadomo, różnie to później było interpretowane. Dla jednych oznaczało, że w świecie przezeń ukazanym ludzie nie mogą mieć nadziei na urzeczywistnienie dobra i sprawiedliwości. Dla innych, że za sprawą jego badań, zobaczą świat, w którym wszelkie jednostkowe nadzieje na zmiany muszą być płonne, bo rządzące nim społeczne i ekonomiczne prawa zawsze obracają je wniwecz. Jeśli więc on się zmieni, to dlatego, że załamie się pod ciężarem własnych sprzeczności. A co będzie i jak będzie dalej? Odpowiedzą sobie może ci, co tego dożyją.

 

Punktem zaś wszelkich zmian musi być wedle niego przeobrażenie kapitalistycznych stosunków własności. A przedtem ich poznanie. Widział jednak, że dokonanie tego musi napotykać na opory istniejących prywatnych interesów, religii i nastawień religijnych, bo to poznanie musi obnażać źródła i konsekwencje prywatnego zawłaszczania.

 

"W dziedzinie ekonomii politycznej - czytamy dlatego w "Kapitale" - wolne badania naukowe natrafiają nie tylko na tego samego wroga, co w innych dziedzinach. Swoista natura materiału, jakim zajmuje się ta nauka, mobilizuje przeciw wolnym badaniom naukowym najbardziej gwałtowne, małostkowe i nikczemne namiętności duszy ludzkiej, mianowicie furie interesu prywatnego. Tak np. kościół anglikański łatwiej wybaczy napaść na 38 z 39 artykułów swej wiary niż na 1/39 część swych dochodów pieniężnych. Dziś sam ateizm jest uważany za lekki grzech w porównaniu z krytyką tradycyjnych stosunków własności".

 

Można jednak przytoczone wyżej motto, właśnie w świetle "Kapitału", rozumieć i tak, że ten, kto go czyta, odkryje rzeczywistość (z sobą samym w jej granicach), tak radykalnie odczarowaną, że mu ciarki przebiegną po plecach. Nie znajdzie tam bowiem miejsca na żadne ideologiczne mrzonki, usprawiedliwienie swych takich czy innych intencji, polityczną poprawność czy "dobre strony" świata, które należy odkryć i zachować, a wyeliminować "złe strony". I w tym właśnie sensie w piekle "Kapitału" zatracić trzeba wszelką nadzieję.

 

Za całą zaś jego twórczością kryje się pewna niesłychanie konsekwentna postawa duchowa, wyrażająca się w przynajmniej kilku, charakterystycznych dlań zasadach.

 

Po pierwsze - swoistego antynaturalizmu, który skłaniał go nie tylko do tego, by w człowieku widzieć przede wszystkim substancję społeczną, ale też by wszystko, co społeczne postrzegać jako historycznie uwarunkowane i zmienne; jako pozbawione jakiejkolwiek naturalnej

„normalności”. To przeświadczenie było dlań ważne, gdy polemizował z klasykami mieszczańskiej ekonomii politycznej i tworzył właściwą sobie teorię historii. Jak sądzę, nie traci ona na znaczeniu współcześnie, gdy za anomalię wobec naturalności kapitalizmu uważa się wszelkie próby wykroczenia poza jego stosunki produkcji. Historię zaś sprowadza się (jak to czyni np. Fukuyama) tylko do rozciągniętych w czasie usiłowań, by przywrócić ich (nie)ład.

 

Po drugie - zasada bezwzględności w wiwisekcji poznawczej, przed którą nic nie powinno badacza powstrzymywać. Nazywał to on "obiektywnym poznaniem naukowym", które ma za nic wszystko, co przysłania "rzecz". Za tę bezwzględność właśnie w "Teoriach wartości dodatkowej" chwalił ekonomistów klasycznych. Widział bowiem w nich uczonych, którzy rozpatrują produkcję ze względu na nią samą, a nie na idee etyczne czy interesy klas panujących, jak czyniła to np. ekonomia wulgarna.

 

Z tymi dwiema wiąże się zasada trzecia: radykalnego antydydaktyzmu. Sądził on oto, że nauka nie jest ani od dobrych dla kogokolwiek, ani od złych wiadomości. Chociaż z badań jego wynikało, że kapitalizm, jeśli nie zastąpi go inny sposób produkcji, może przynosić dla większości jego uczestników wieści raczej (choć nie tylko) beznadziejne.

 

Stąd może pochodzi owo wrażenie, że kto go czyta, spotyka świat stworzony przez potwora: tak radykalnie odczarowany, że ciarki biegną po plecach. Ale też w przeciwieństwie do wielu uczonych i myślicieli swych czasów nie wzdragał się przed przedstawianiem nawet najbardziej drastycznych i moralnie okrutnych stron rzeczywistości społecznej, wynikających z panujących stosunków własności, dlatego, żeby nie rodziły one w czytelnikach wątpliwości wobec ich wyobrażeń o wartościach i nie prowadziły one do "niewłaściwych postaw" społecznych. W ogóle nie wyobrażał sobie nauki, jako dydaktycznej ambony, z której perspektywy można by głosić, że dobro zwycięża, bo musi, a prawda, jak oliwa, zawsze na wierzch wypływa. Wolał mówić za Dantem: "Wy, którzy tu wejdziecie, zatraćcie wszelką nadzieję".

 

Tym bardziej, że przyświecała mu kolejna, czwarta, zasada: aby widzieć, że z perspektywy procesu rewolucji proletariackich, nie istniało i nie istnieje nic trwałego i świętego. Dlatego podkreślał, że „rewolucje dziewiętnastego wieku same siebie krytykują, wciąż przerywają swój własny bieg, wracają do tego, co już na pozór zostało dokonane, by to samo rozpocząć od nowa, z okrutną dokładnością szydzą z połowiczności, słabości i niedołęstwa swych pierwszych poczynań, zdają się obalać przeciwnika po to tylko, by zaczerpnął świeżych sił z ziemi i urósłszy w potęgę znowu powstać przeciw nim, wciąż się cofają przerażone bezgranicznym ogromem własnych celów, póki nie wytworzy się sytuacja uniemożliwiająca wszelki odwrót”.

 

Oznacza to, że wraz z procesem tych rewolucji kształtuje się otwarta rewolucyjna perspektywa duchowa, nigdy zaś zamknięty system myślowy czy ideologia. Jej zaś powstawanie nie wiąże się z prostym sumowaniem doświadczeń, które potocznie uważa się za źródło mądrości. Gdyby tak miało być, nie można by wyjaśnić potrzeby wracania do początku, jakby się przez cały czas tylko błądziło; cofania się przed ogromem własnych zadań, szydzenie z połowiczności osiągnięć itp. Przeciwnie: perspektywa ta wyraża się w znajdywaniu i gubieniu tożsamości klasowej; potem w bezlitosnym demaskowaniu powodów owego zgubienia. Dochodzi też ona do głosu w krytycznej ocenie własnych możliwości w istniejącym układzie sił, zawieranych sojuszy, zysków i strat płynących z nich. A dokonuje się to wszystko przy jednym istotnym założeniu: to co ważne we współczesnym społeczeństwie to przejaw przeciwieństw między pracą i kapitałem.

 

Urzeczywistnianie tej otwartej perspektywy sprawia, że twórczość Marksowska jawi się jako coś, co nie ma kształtu wyraźnej doktryny lecz postać nieco chybotliwego i zmieniającego się pola teoretycznego. Dlatego nie tylko swym córkom mawiał, iż najważniejszą dlań zasadą jest dewiza sceptyków: "o wszystkim wątpić". Tedy wątpiąc - budował, zmieniał, odrzucał, ale i naukowo wykorzystywał w trakcie swej intelektualnej praktyki rozmaite perspektywy teoretyczne. Były one dlań mniej lub bardziej bliskie tej, którą uznał w końcu za sobie właściwą. Ale, czy uznając, zawsze w niej się mieścił? Czy nie czuł jej ograniczeń, konieczności przekształcania, zmian, uzupełnień? I, wciąż to czyniąc, czyż nie zdarzało się mu gubić swej własnej specyfiki? A jeśli tak, to Marks bywał nie-Marksem, jak czytując niektórych marksistów mawiał, że marksistą nie jest.

 

Nigdzie więc nie wyłożył swego "systemu". Nawet nie sformułował w pełni swej filozofii. Zostały po niej tylko "fragmenty". Choć z drugiej strony stanowią one coś więcej, niż ptasie pióra zgubione w teoretycznym locie, i swobodnie unoszone przez wiatry historii. Zawsze zakorzenione one były w realnych kontekstach społecznych i nabierały konkretnych znaczeń właśnie w perspektywie rewolucyjnej. A ta nie oznaczała dlań świetliście wytkniętej drogi, lecz osiągnięcia (często tylko chwilowe), porażki i klęski, po których trzeba było na nowo podjąć teoretyczną pracę; odrzucić lub zrewidować strategię i taktykę, środki działania i jego formy oraz ukształtowane w związku z nimi stereotypy, zawarte głównie w "doświadczeniu" i "tradycji". Rewolucyjny, "kret historii" - jak mawiał - prędzej lub później, ale zawsze się ich pozbywa.

 

I tak oto ten potwór się jawił. Jednakże, im bardziej rosło znaczenie jego teorii, tym mocniej i dobitniej straszył klasy panujące i ich ideologicznych przedstawicieli. Tak było niegdyś, tak też jest i dzisiaj. Równocześnie Marks przyciąga wciąż każdą lewicę, która wie, że panujący system nie nadaje się do naprawy, ale wymaga radykalnego przeobrażenia. I nie przeraża jej to, że trzeba to zadanie podejmować wciąż od nowa. Na razie takiej lewicy u nas nie ma. Dlatego właśnie w tak błogim spokoju upływa nam jubileusz dwudziestopięciolecia III RP. Spokojnie też, ale coraz szerzej, znowu czyta się Marksa. I na razie szeleszczą tylko wertowane strony...

 

Streszczenie: Wraca moda na czytanie Marksa, jego dzieło jawi się coraz wyraźniej w perspektywie etycznej – jako jedno z kardynalnych etycznych wyzwań do solidniejszego poznawania świata w jego złożonej dynamice stanowiącej o ludzkim losie.

Źródło: Dziennik „Trybuna”

 

Słowa kluczowe: Karol Marks, Jan Kurowicki, Francis Wheen, Dante, czytanie Marksa, kapitalizm, piekło kapitalizmu