Wbrew zaklęciom mediów i ideologicznym prognozom  po katastrofie w Smoleńsku nie powstała w Polsce żadna wspólnota obywatelska.  Martyrologiczna, abstrakcyjna i cierpiętnicza wspólnota narodowa jest zjawiskiem ulotnym i nie przekłada się w żaden sposób na racjonalne i obywatelskie działanie na co dzień. W ciągu kilku dni nie zwiększył się w Polsce ani poziom zaufania społecznego, ani odpowiedzialność za dobro publiczne, ani relacje międzyludzkie na ulicach czy  w miejscach pracy.
 
Postulowana jedność narodowa, to również twór w pełni wymyślony. Żadne zaklęcia nie zakryją istniejących różnic interesów, odmiennych sytuacji ekonomicznych poszczególnych środowisk i grup zawodowych, głębokich podziałów i nierówności społecznych. Z dnia na dzień nie zostały zlikwidowane różnice między bogatymi i biednymi, rządzącymi i rządzonymi, robotnikami i prezesami banków. Niebezpiecznie zaczyna się robić, kiedy demokrację próbuje się zastąpić lub utożsamić z jednorodnością postaw i  jedynymi, słusznymi wzorami zachowania. Szczególnie nieprzyjemnie się dzieje, kiedy owa jedność ma być wymuszana przez przymus administracyjny państwa. Jeszcze nie zakończyła się żałoba, a PiS już wystąpił z postulatem wpisania do programu nauczania obowiązkowych wycieczek szkolnych do Katynia i na Wawel.  Zaś ci, którzy mieli wątpliwości co do miejsca pochówku prezydenta Kaczyńskiego, zostali skarceni i określeni przez niektórych prawicowych publicystów i polityków mianem  "nieprawdziwych patriotów". Poseł Gowin autorytarnie orzekł, że tym, którzy mieli czelność zgłaszać wątpliwość co do pochówku na Wawelu,  "Polacy odpłacą".  Sytuacja, w której nie wolno z różnych powodów (presji i histerii mediów, obowiązujących przepisów czy też szantażu tłumu) wygłaszać odmiennych opinii,  niewiele ma wspólnego z otwartą i demokratyczną debatą. Demokracja to właśnie otwarty konflikt różnych racji i interesów, a nie fałszywa jedność pod sztandarem jedynej słusznej prawdy,  świętej księgi i nieomylności ojców narodu. Wolę zdecydowanie różnorodność opinii i poglądów, niż tzw. "jedność narodową", która jest wroga i niechętna   wszelkim "innym", "obcym" oraz postawom odbiegającym od oficjalnej normy. Kiedy nie ma miejsca na nowe i różne opinie, wówczas robi się duszno i niebezpiecznie. Trudno wtedy odnaleźć  w obiegu publicznym  komunikaty i pomysły będące bardziej efektem rozumu niż dogmatów i spiskowych teorii.

Tworzenie na siłę jednorodności poglądów, nowych mitów i martyrologii narodowej - cały ten proces sakralizacji klasy politycznej  przypomina o  słowach Zygmunta Baumana, który pisał:  "Nauczyliśmy się od Marksa, że idee klasy rządzącej są ideami rządzącymi. Klasa rządząca nie zadawala się jednak jedynie doczesnymi rządami jej własnych idei: stara się również (być może bardziej niż o cokolwiek innego) zyskać pewność, że rządy jej idei przetrwają ziemskie rządy jej samej, tak by można uznać ją za nieśmiertelną i by mogła wytrwać w tej nieśmiertelności przez długi czas". Bowiem w przeciwieństwie do zwykłych śmiertelników - jak zauważa Bauman - którzy jeśli w ogóle wchodzą do historii, to jako zdepersonalizowana statystyka (n. p. statystyczna i anonimowa liczba 30 osób ginących każdego dnia na polskich drogach), rządzący będą uznani za godnych skrupulatnego odnotowania, studiowania i nauczania.

Mimo, że końcowy raport o przyczynach katastrofy będzie gotowy za wiele tygodni, już czujni tropiciele spisków spod znaku "prawdziwych Polaków" wiedzą, gdzie szukać winnych. Hasła o mataczeniu i ukrywaniu prawdy przez Rosjan już wylały się z chorych umysłów.  Można byłoby stwierdzić, że jest to bardziej problem psychiatryczny niż polityczny, gdyby opinie te wygłaszane były w marginalnych kręgach fanatyków i ekstremistów, a nie w programach telewizji publicznej. I choć większość społeczeństwa polskiego docenia postawę Rosjan po katastrofie w Smoleńsku i liczy na poprawę stosunków polsko-rosyjskich, to jednak  bohaterowie TVPiS wiedzą swoje. Jan Pospieszalski rzuca sugestię o drugim Katyniu,  a prof. Zdzisław Krasnodębski pyta: "na trupie mojego prezydenta ma być budowane pojednanie?" Jeszcze chwila, a usłyszymy, że wybuch wulkanu na Islandii, którego popioły uniemożliwiły przylot do Krakowa zagranicznym delegacjom na pogrzeb prezydenta Kaczyńskiego, to robota Rosjan.  Czy ktoś zna jakiś lek na ciężki objaw rusofobii? Proszę wysłać go w dużych ilościach publicystom TVPiS i ich gościom.    

Od dawna wiadomo, że zamiast  martyrologii i rozpamiętywania ran historii, Polsce potrzebna jest bardziej racjonalność w działaniu zbiorowym i indywidualnym. We współczesnej, kosmopolitycznej Europie, gdzie większość problemów ma charakter ponadnarodowy, nacjonalistyczny skansen nie może liczyć na zrozumienie. Demokrację wspierają nie marzenia o jedności narodowej, lecz merytoryczne spory i rzeczowe różnice zdań.  Bardziej skuteczne od modłów w ulepszaniu rzeczywistości są oddolna aktywność i systematyczne działania kierowane rozumem, a nie narodowymi mitami. Różnorodność kulturowa bardziej demokratyzuje społeczeństwo niż zamykanie się w narodowo-religijnej twierdzy.  Chciałbym doczekać chwili, kiedy o Polsce będzie mówiło się w świecie nie z powodu kolejnej katastrofy lotniczej, zawalenia się hali targowej czy też śmiertelnych wypadków w kopalni, ale n. p. w kontekście tworzenia nowych technologii,  innowacyjnych idei, wyjątkowych dzieł artystycznych i szybkiego postępu nauki.

Historia się nie skończyła. Życie toczy się dalej. Walka o kształt modelu społeczeństwa, w jakim będą żyć w bliższej i dalszej przyszłości ludzie w Polsce, nie została przerwana. Jak na razie wszystko wskazuje jednak  na fatalny wybór między samowładztwem PO a martyrologią PiS. Pierwszy wariant to groźba  pozostawienia neoliberalnych eksperymentatorów gospodarczych poza jakąkolwiek kontrolą społeczną. Drugi wybór to scenariusz uczynienia z Polski jednego, wielkiego muzeum. Czy to błędne koło zostanie przerwane? Ostatnie wydarzenia niestety jeszcze bardziej utrwaliły ten klincz.

Piotr Żuk
www.piotrzuk.eu
 

Żródło: „Przegląd” 17(539)