Kategoria: Spiskowa teoria dziejów
(Komentarz Demokratesa: w naszych czasach widać coraz wyraźniej, w jak wielkim stopniu przeradzanie się rozsądnych ludzi w bezkrytyczny tłum jest procesem sztucznym, związanym m. in. z szerzeniem postaw autorytarnych)

W ostatnich dwóch tygodniach słyszeliśmy lamenty nad współczesną młodzieżą, której ponoć strasznie brakuje autorytetów. Ale w Polsce mamy megaautorytet JP II i w niczym nie czyni to naszego kraju lepszym od innych.
 
W kontekście zamieszek w Wielkiej Brytanii w takim biadoleniu celują szczególnie konserwatyści i rzeczywiście to oni donośnym głosem wołali o tym zarówno w Brytanii, jak i w Polsce. Premier David Cameron mówił o „braku szacunku dla autorytetów”, a Marek Magierowski, dyżurny moralista „Rzeczpospolitej”, wysmażył cały tekst o potrzebie „mówienia o moralności” oraz wyrażał żal z powodu „obalenia autorytetów politycznych i religijnych”. Wielką karierę w tych dniach zrobiło także słowo „motłoch” odmieniane przez wszystkie przypadki.

Skąd się bierze ten straszny motłoch? Pisaliśmy w ostatnich latach  kilkakrotnie o wynalezionym przez profesora Jerzego Drewnowskiego pojęciu „motłoszenia”. Chodzi o to, że pewne okoliczności społeczno-polityczne, a często także pewne świadome działania elit, mogą sprawiać, że część społeczeństwa stanie się czymś, co bywa nazywane motłochem – bezmyślnym tłumem, który nie potrafi stworzyć niczego konstruktywnego, lecz poddaje się manipulacji.
 
Ludzie rodzą się ludźmi, a nie częścią motłochu, i dopiero specyficzny rodzaj wychowania może ich skierować albo w stronę bezmyślnego tłumu, albo samoświadomego i twórczego społeczeństwa. Co sprzyja „motłoszeniu” ludzi? Z całą pewnością głębokie rozwarstwienie społeczeństwa, taka jego struktura, która sprawia, że spora część ludzi czuje się zmarginalizowana i to często już na życiowym starcie. Wiąże się z tym często tworzenie gett, dzielnic bezrobocia, nędzy, braku perspektyw, miejsc, w których rozkwitają gangi. Ludziom, którzy tam się urodzą, bardzo trudno jest się wyrwać, bo nie otrzymują ani dobrych wzorców, ani sensownego wsparcia. Często najwyższym autorytetem jest tam lokalny gangster – „człowiek sukcesu” ze złotym łańcuchem na szyi i dobrą „furą”. Jak na Europę Zachodnią Wielka Brytania jest krajem bardzo rozwarstwionym, w którym takie właśnie miejsca beznadziei powstały. Dawne dzielnice robotnicze zamieniły się właśnie w miejsca wyobcowania i braku perspektyw, kiedy w ramach globalizacji przemysł dający dotąd pracę wyniósł się do krajów Trzeciego Świata. W Polsce zresztą takich miejsc beznadziei także nie brakuje.

Zatem moraliści brytyjscy i krajowi, zamiast biadolić, powinni zająć się usuwaniem przyczyn społecznych prowadzących sporą część młodych do degradacji życiowej i moralnej. Bo może się okazać, że to wielu konserwatywnych polityków-moralistów przyczyniło się do rozpadu społeczeństwa. W Zjednoczonym Królestwie wiele na sumieniu w tym względzie miała Margaret Thatcher i… premier Cameron, który m.in. drastycznie podniósł opłaty za studia i zlikwidował dotacje do klubów młodzieżowych w ubogich dzielnicach. Uzasadnione protesty studenckie stłumił zresztą z całą bezwzględnością. Tak to bywa z natrętnymi moralistami, że ich własna moralność bywa zwykle kiepskiej próby.
 
Co rozważania o motłochu i autorytetach mają wspólnego z racjonalistycznym humanizmem? Wydaje mi się, że trzeźwo myślący moralista powinien zawsze z wielką podejrzliwością odnosić się do popularnej gadaniny o związkach autorytetów z moralnością. Jestem zwolennikiem moralności opartej na rozumie i społecznej solidarności (jako rzeczy jak najbardziej rozumnej), czyli moralności uwewnętrznionej, a nie zewnętrznej, opartej na autorytetach boskich i (lub) ludzkich. Tę pierwszą uważam nie tylko za dojrzalszą, ale i trwalszą. Bo moralność oparta na autorytetach przewraca się razem z ich upadkiem lub przemijaniem. Jak to ktoś dowcipnie kiedyś zauważył – „autorytet to osoba znana publicznie, której publiczność nie miała okazji zbyt wnikliwie poznać”. Humanista ceni rozmaite poglądy i osoby, ale nikogo nie stawia na piedestale. Cokoły są dobre dla ludzi o mentalności autorytarnej, niedojrzałej i niesamodzielnej. Rozmaici „ojcowie święci” albo „ojczulkowie narodów” potrzebują dzieciarni, którą mogliby zarządzać i która mogłaby ich podziwiać.

Ale nie z nami takie numery, prawda?
Odsłon: 3842